Towiańczycy, królowie chmur, reż. Wiktor Rubin
20:35Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin to duet, który szturmem wdarł się do teatru. A wszystko zaczęło się od spektaklu „Drugie zabicie psa” Marka Hłaski w 2007 roku. Obecnie na swoim koncie mają już nagrodę Paszport polityki za: brawurowe spektakle, które odsłaniając mechanizmy konstruowania oficjalnych biografii, równie wiele mówią o historii, jak o współczesności oraz takie sztuki jak: Joannę Szaloną; Królową, Carycę Katarzynę oraz Towiańczyków, królów chmur. I to właśnie o tych ostatnich będzie tutaj mowa
Czytają opis spektaklu Towiańczycy,
królowie chmur w reżyserii Wiktora Rubina moje wyobrażenie o sztuce było nieco
inne niż to, co zobaczyłam na scenie. Spodziewałam się mocno osadzonej w
wątkach historycznych, trzymającej się ram historii Adama Mickiewicza i
Andrzeja Towiańskiego oraz jego słynnego Koła Sprawy Bożej. Jakież było moje
zdziwienie, kiedy zobaczyłam nasiąkniętą współczesnością opowieść, w której
przeplatały się wszystkie możliwe wątki, zarówno te ważne dla kraju, jak i dla
świata. Jednym słowem w spektaklu chyba już więcej pokazać się nie dało – było
wszystko: atak na World Trade Center, katastrofa smoleńska, śmierć Michaela
Jacksona, sprawa zdjęcia przez Klatę Nie-Boskiej Komedii, oraz odwołania do
Holocaustu. Każdy wątek był inny, każdy równie ważny i równie poruszający, dla
jednych nic tutaj do siebie nie pasowało, dla innych było odwrotnie. Każdy
usadowił się po jednej ze stron „barykady”.
Aby rozpocząć „rozległy” wywód na
temat całej sztuki warto wspomnieć/przypomnieć, kim był Andrzej Towiański. Żył on w latach 1799-1878. Był ideologiem i
twórcą towianizmu; wywarł duży wpływ na pisarzy epoki romantyzmu. Towiański był
również założycielem Koła Sprawy Bożej, gdzie głosił, że droga do doskonałości
prowadzi przez potrójną ofiarę – ducha, ciała i czynu, i tylko jednostka o
wybitnej mocy jest w stanie pokonać zło i wyzwolić naród. Stąd wywodzi się
główne założenie towianizmu, którym była mesjanistyczna koncepcja roli Polski[1].
Spektakl rozpoczyna się od niewinnych
słów Krzysztofa Zarzeckiego, który
prosi widzów o wyłączenie telefonów komórkowych zwracając uwagę, że osoba,
która zakłóci spektakl zostanie wyproszona z sali. Głos aktora nie dobiega
jednak ze sceny, tylko z widowni gdzie siedzi on nagi na jednym z krzeseł,
pomiędzy widzami. Po czym wolnym krokiem zmierza w stronę sceny. Nie wie, kim
chciałby być, gdzie chciałby pójść. W końcu wybiera swój los zostaje Andrzejem
Towiańskim i przenosi się do roku 1841, do Paryża – a dokładniej do domu Adama
Mickiewicza. Twórca Dziadów schodzi
ze swojego „pomnika”, dający tym samym do zrozumienia, że nie jest już tym
sławnym wieszczem tylko normalnym człowiekiem z problemami i tak chce być „sądzony”.
Podobnie przedstawiona jest postać Seweryna Goszczyńskiego (Zygmunt Józefczak), który rozpacza nad
tym, że jest „pisarzem jednego dzieła” – ubolewa, że tylko jego Zamek kaniowski zdobył taką sławę.
W końcu pojawia się pytanie, kim dla
nas obecnie są Ci wszyscy ludzie: czy nadal uważamy ich za wielkich twórców czy
powoli o nich zapominamy. A co z ideą romantyzmu i martyrologią? Wielokrotnie w
trakcie trwania spektaklu słyszymy, że poeci na emigracji „nie istnieją”, że cała
ta Wielka Emigracja na nic się zdała, że Mickiewicz dzisiaj to już „przereklamowany
typ”. Ale czy rzeczywiście tak jest? Na to pytanie nie otrzymamy odpowiedzi.
Sami w rozliczeniu ze sobą musimy odpowiedzieć na nurtujące pytania.
W pewnym momencie na scenie pojawia
się Żyd Ram Gerszon (Juliusz Chrząstowski).
Jego poglądy na niektóre sprawy są bardzo kontrowersyjne. Zaczyna śmiać się z
Holocaustu jednocześnie przedstawiając swoje zamiary przeobrażenia Auschwitz w
centrum rozrywki gdzie funkcjonować będą domy publiczne. Postać ta w całej
sztuce nie odgrywa większej roli. Pojawia się tylko po to, aby pożyczyć
Mickiewiczowi pieniądze, a potem zostaje już na scenie, na dobre. Snując się
bez większego celu, czasami odzywając się w zabawny sposób wywołując u widzów
ogromną radość.
Ciekawą postacią jest syn Adama
Mickiewicza, Władysław (Bogdan Brzyski),
który wydaje się być jedyną osobą w domu wieszcza, który rozumie wszystko, co
się dzieje wokoło i który za wszelką cenę chce ochronić ojca przed działaniem „przyszłości”.
Lata ze ściereczką za każdym razem próbując, po jakimś nie fortunnym „wybryku”
ojca czy też po jakiś nieprzychylnych słowach w stronę autora Pana Tadeusza
zmazać skazę, jaka pojawiła się na jego ojcu. Na scenie pojawia się również „kolejny
syn Mickiewicza” Konrad (Michał Majnicz),
który wcale bohaterem narodowym być nie chce. Chce zostać normalnym, zwykłym
Gustawem. Jeśli ma walczyć to dla siebie, a nie dla całego narodu. Idea
wielkiego herosa odchodzi tutaj w zapomnienie – po, co nim być skoro to i tak
do niczego nie prowadzi.
Towiańczycy, królowie chmur to przeniesiona we współczesne czasy, bardzo medialna, a
zarazem zabawna opowieść o tym, co stało się z wielkimi pisarzami i z „nami” w
ówczesnych czasach. O tym jak bardzo zmieniały się nasze poglądy i nasza
tolerancja na niektóre sprawy. Spektakl ten jest również interakcją z widzami,
w którym możemy m.in. usłyszeć jak Marta
Ścisłowicz umawia się z „mężczyzną z pierwszego rzędu” na randkę. Ale spektakl
ten jest przede wszystkim opowieścią przesiąkniętą erotyzmem, gdzie seks i
nagość są pokazywane na każdym kroku, ale czy w dzisiejszym społeczeństwie tak
właśnie nie jest?
[1] Towianizm,
[w:] Encyklopedia szkolna, Kraków
2006, s.1064.
2 komentarze