W środku słońca gromadzi się popiół, reż. Wojciech Faruga
09:30Staramy się żyć z dnia na dzień. Obiecujemy sobie, że będziemy żyć z dnia na dzień. Będziemy żyć chwilą – tak myślimy. Nieustannie wypowiadamy te słowa w naszych umysłach. Jednak tylko je wypowiadamy, a potem tak po prostu przemijamy. Zabiegani przez obowiązki własne i innych przechodzimy obok życia niezauważenie aż dochodzimy do końca. Do końca, z którego już nie ma powrotu
Życie i śmierć; ból i cierpienie;
przemijanie i nietrwałość – to główne tematy, jakie dominują w sztuce Andrzeja Pałygi. Los ludzkiej egzystencji
zostaje tu poddany pewnemu rozbiorowi. Stopniowo dochodzimy do końca „tej”
drogi, tylko po to, aby dowiedzieć się, że zawsze byliśmy gdzieś na jej końcu.
Żyliśmy zawieszeni pomiędzy życiem, a śmiercią. Temat niełatwy, trudny do
przedstawienia. Jednak Wojciech Faruga
podejmuje się tego wyzwania. Przenosi na deski teatru to, co przenaszalne nie
jest. W środku słońca gromadzi się popiół to prosta historia. Na balkonie swojego mieszkania
spłonęła kobieta. Kiedy? O dwunastej w południe. W wyniku potrącenia przez
samochód ginie chłopiec. Kiedy? O dwunastej w południe. Mężczyzna, który
prowadził samochód był pijany, śpieszył się, bo w domu zapomniał kwiatów. Miał
wesele córki. Kiedy? O dwunastej w południe. To tylko kilka historii, jakie opowiedziane
zostają w spektaklu, bo w tej opowieści każdy
przechodzący człowiek to tysiąc historii.
Czas zatrzymuje się na godzinie
dwunastej, która urasta tutaj do godziny symbolicznej, mitycznej, w której
rozgrywają się wszystkie ludzkie dramaty. W końcu jeden z bohaterów cytuje: południe to nie godzina południe to stan.
Można powiedzieć, że liczba ta to stan ducha, w którym dochodzi do konfrontacji
cierpienia i śmierci. Śmierć tę walkę wygrywa. Nie da się przed nią uciec, ani
nigdzie schować. Dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie.
Historie opowiedziane w sztuce,
dokonujące się w tym samym czasie. Stają się opowieściami filozoficznymi, gdzie
na pierwszy plan wysuwa się pytanie o ludzki byt. Pytanie o moment, w którym
kończy się świat. Postacie, jakie zostały tutaj przedstawione same dokonują
swojej autoprezentacji. Wydaje się jakby nie dopuszczały do siebie wcale myśli,
że ich już nie ma, że ich koniec już dawno nastąpił. Rozmawiają o swoim życiu,
próbują przypomnieć sobie dawno zapomniane szczegóły. Szczegóły, których nie
pamiętają, a są dla nich bardzo ważne. W trakcie takich rozważań w końcu dochodzą
do tego, co się stało. Cały tragizm postaci polega na tym, że nie potrafią one
zaakceptować końca, który zawsze nadchodzi. Nie mogą zrozumieć jak życie może
być takie krótkie i ulotne.
Na początku spektaklu W środku słońca gromadzi się popiół widz
zostaje wprowadzony w jedną historię. Jest to pewnego rodzaju dokument, którego
fabuła nie jest opowiedziana ani dokładnie ani do końca. Urywa się gdzieś u
swoich kres. A wszystko po to, aby zostać przeplecioną innymi opowieściami, w
których dominuje ból i cierpienie. Te historie poznajemy już w całości. Po
zapoznaniu się z nimi znowu powracamy do sytuacji początkowej, aby móc doprowadzić
ją już do końca. W całej sztuce największe wrażenie
robi scenografia, której autorem jest Agata
Skwarczyńska. Nie ma w niej nic specjalnego, ani zaskakującego i to chyba
właśnie sprawia, że jest tak niesamowita. Budzi jakieś dziwne uczucie tajemniczości.
Bohaterowie znajdują się w czymś w rodzaju klatki. Metalowe, podziurawione
płyty otaczają ich ze wszystkich stron. Przez otwory te przenika światło.
Czasami bywa ono tak ostre, że nie sposób na nie patrzeć. Gdy jedna z postaci
liczy do dwunastu widzimy jednocześnie przebłyski ostrego światła i słyszymy krótkie
„mocne” dźwięki. Na widzach wywiera to niemałe wrażenie. Ta gra świateł i
muzyki jest jak zabawa, w której odbiorca próbuje się za wszelką odnaleźć, mimo
tego, że momentami nie może nawet na to patrzeć.
Sztuka W środku słońca gromadzi się popiół stawiła niemałe wyzwanie nie
tylko przed reżyserem, ale również i przed aktorami. Musieli oni zrobić wszystko,
aby widzi poczuł cierpienie i ból. Poczuł niedole tego świata, a po zakończeniu
spektaklu zastanowił się nad tym, co zobaczył. Tak też się stało. Doskonała gra
Doroty Segdy, Błażeja Peszka, Małgorzaty
Gałkowskiej i Pawła Kruszelnickiego
odzwierciedliła tę ludzką egzystencję. Przeniosła
na deski teatru to, co przenaszalne nie jest. O dwunastej w południe, kiedy życie wszystkich ludzi toczy się w naturalnym porządku, ktoś gdzieś przeżywa swój dramat. Jedni rozumieją to aż za dobrze, inni nie rozumieją wcale. Nikt jednak nie przejmuje się tragedią drugiego człowieka dopóki sam jej nie doświadczy. Jakiś nieszczęśliwy wypadek, jakiejś tam przypadkowej osoby jest tylko sensacją – jak ginie człowiek to zawsze jest niewiarygodne – czymś w rodzaju news.
0 komentarze