Jan Maciej Karol Wścieklica, reż. Sz. H. Budzyk

00:45

Teatr Odwrócony Czysta ReForma znowu zaskakuje – niekonwencjonalnie i niebanalnie. Spektakl Jan Maciej Karol Wścieklica w reż. Szymona H. Budzyka przeniósł Witkacego w dzisiejsze realia świata, ściśle określając swoje ramy i kierunek. Było dużo śmiechu, dużo refleksji, dużo zaskoczenia, dużo… wszystkiego. Sztuka ta w wykonaniu aktorów Czystej ReFormy sprawiła, że na krótką chwilę i ja stałam się fanką Witkacego

Dzieła Stanisława Ignacego Witkiewicza w uznaniu wielu (w moim też) są „dziwne i oschłe”. Krótko mówiąc są takie jak Witkacy – dziwaczne. Ale nie o jego dziełach tutaj będzie mowa. Może o jednym, tym wyróżniającym się i to bardzo. Ku zaskoczeniu wszystkich Jan Maciej Karol Wścieklica nie odbiega od norm realistycznych, a w tych normach się utrzymuje od początku do końca. „Nie gubi” czytelnika tylko skupia się na jasno sprecyzowanych „problemach” – a to u Witkacego zdarza się niezwykle rzadko.

W spektaklu w reżyserii Sz. H. Bydzyka już na samym początku poznajemy głównego bohatera, który przedstawia się widzom, jako Jan Wścieklica (Łukasz Krzemiński). Prosty chłop, który robił w mieście wielką karierę polityczną, ale szybko znudził się takim życiem i postanowił wrócić na wieś, aby napisać filozoficzne dzieło Opus Magnus. Wyjaśniając pokrótce J.M.K. Wścieklica „wielkim filozofem był”. Dzieło to wedle postanowienia mężczyzny ma powstawać za murami klasztoru – dramat dla żony, która „bogatą chce być”. Wie, czego chce i wie, że cofnąć się przed tym nie może. Dlatego też sprowadza dla swojego męża Pannę Wandę (Karolina Fortuna), która ma namówić go na powrót do miasta i na kandydowanie w wyborach prezydenckich. Biedny chłop musi przed tym uciekać – udaje niedostępnego, nieosiągalnego, nie dla wszystkich. Jednak jak długo można opierać się Wandzie? 

I tutaj przerwę tę „rozległą” wypowiedź i zrobię mały wtręt. To, w jaki sposób pokazano akt seksualny na scenie było mistrzostwem. Nie było rozbierania się, latania nago po widowni, tylko było coś zupełnie innego. Służąca Zosia (Tomasz Poniży) wychodzi ze swojej „skrytki” trzymając w rękach telewizor, na którym widzowie oglądają dwoje nagich aktorów -  inaczej trudno to określić, jednak jest to zrobione w tak zmysłowy sposób, że nawet ja mam trudność z opisem tego co zobaczyłam. Wreszcie nie zbudowano spektaklu na nagości, a odniesiono się do zupełnie innych metod. Chociaż historia spektaklu wydaje się prosta to gdzieś w przemowach Jana Wścieklicy usłyszymy wiele odniesień nawet na temat rasy aryjskiej, homoseksualizmu czy kobiet. To, w jaki sposób Łukasz Krzemiński gra głównego bohatera, to, w jaki sposób mówi nie pozwala odciągnąć od niego wzroku. I ta jego dykcja…

Dla widza Wścieklica wydaje się być zwykłym, prostym chłopem, jak się później okazuje jest bardziej przebiegły niż reszta jego „współtowarzyszy”. Co już raz postanowi to zrobi. Jak klasztor to klasztor – tylko, co teraz z zakochanym w nim kobietami? Można by było myśleć o jakiś walkach kobiecych, ale nic z tego, bo po krótkiej chwili niepewności wkraczamy w wątek homoseksualizmu. Na samym początku spektaklu temat ten zostaje już lekko zarysowany i każdy wie, że w dalszej części pominięty nie zostanie. Służący Wścieklicy wyznaje swojemu panu miłość, próbując go za wszelką cenę zatrzymać na wsi. Ten jakoby nie reagował na to w ogóle. Już brzydzić się sobą bardziej nie chce – mówi Wścieklica. Sama postać służącego, Abrahama Mlaskauera (Radosław Sołtys) jest dość intrygująca. Raz wydaje się on całkowicie oddany i „zniewolony” przez swoich pracodawców, a innym razem jawi się, jako ten, który byłby gotów nawet zabić walcząc o swoje.

Rozalia Wścieklicowa (Aleksandra Kowalczyk) ukazuje obraz kobiety, jako tej stanowczej, pewnej siebie, dążącej po trupach do celu. Nie widzi w swoim mężu – męża, a syna, którego musiała wychować. Kiedy już to zrobiła to spokojnie może oddać się swoim erotycznym przygodom. Jest przecież „wolna” – nie boi się ani romansu z Abrahamem, ani nowych doznać z Panną Wandą. Natomiast ta ostatnia, no cóż… „typowa kobieta”. Miała zrobić tylko jedno: uwieść J.M.K Wścieklice, a nim się spostrzegła to była już w nim zabójczo zakochana. I na końcu tego wszystkiego wątek polityczny, który jest tutaj chyba najbardziej wyrazisty. Wścieklica, chociaż prezydentem być nie chciał, zgodzić się na to musiał. Zmanipulowany i wplątany w grę polityczną w końcu na propozycję przystaje. Próbował jeszcze być nieugięty, ale został zastraszony i wypadało mu tylko powiedzieć „tak”. Z władzą silniejszą nie ma dyskusji. Nawet z klasztoru został specjalnie ściągnięty, bo tak sobie władza życzyła – kto bogatemu zabroni. 

Najbardziej ten teatr cenię i podziwiam za to, jakie scenografie potrafi stworzyć. Zrobienie czegoś z niczego i stworzenie „pola” do gry do łatwych wyzwań nie należy. Tym razem do stworzenia sceny w spektaklu Jan Maciej Karol Wścieklica użyto zwykłych palet. A poza tym nic – na scenie tylko aktorzy i pustka. Ale za to większość scenografii przenosi się pod sceną: tutaj mamy Zośkę z całym asortymentem kuchennym i z przybitą flagą biało-czerwoną – aktor ukazuje się tylko w najbardziej przełomowych momentach w spektaklu. Nawet muzyka (Paulina Załubska) pojawiała się w podobnych sytuacjach. Było jej mało, ale jak dla mnie kolejny plus, bo nie „zagrano” tutaj muzyką, a aktorami. Liczył się tekst i rola, i tyle.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE