O Teatrze M.I.S.T. opowiada aktor, reżyser i założyciel teatru Stanisław Michno
09:18
Zaliczany do krakowskich scen alternatywnych Teatr M.I.S.T. w tym roku
obchodzi swój jubileusz – to już dwadzieścia lat od powstania teatru. O jego
początkach, „skomplikowanej” nazwie i premierze spektaklu Dziennik duszy Jana XXIII opowie długoletni aktor, reżyser i
dyrektor Teatru Stanisław Michno
Agnieszka Kobroń: Próbowałam rozszyfrować, co kryje
się pod nazwą: Teatr M.I.S.T., niestety moje poszukiwania zakończyły się
fiaskiem. Nie znalazłam ani jednej informacji na ten temat, może pomoże mi pan
i wyjaśni, co oznacza ta nazwa?
Stanisław Michno: M.I.S.T. to jest wieloznaczna nazwa po pierwsze związana z moim
nazwiskiem i imieniem. MI odnosi się do nazwiska Michno, a ST do imienia
Stanisław. Poza tym nazwa ta w języku angielskim oznacza mgiełkę, mgłę i
właśnie taki teatralny klimat, jak gdyby nierzeczywistej akcji chciałbym
utrzymać. Krótko mówiąc akcji, która „dzieje się we mgle”. Chodzi tutaj o pewne
elementy poezji związane z dramaturgią, którą dobieramy. Chcemy, żeby nasze
przedstawienia nie do końca były realistyczne, żeby zawierały pewną tajemnicę.
M.I.S.T. są to też pierwsze litery naszej fundacji, która nazywa się Międzyludzkie Inspiracje Sztuką Teatralną.
Obecnie reżyseruje pan sztuki i spełnia się aktorsko. Kiedy poczuł pan,
że właśnie taką drogą chciałby pójść?
Ja
aktorem jestem od urodzenia. Zacząłem występować na scenie mając szesnaście
lat. Pierwszą rolę zagrałem w sztuce Igraszka
z diabłem i połknąłem tego bakcyla. Chciałem jak najszybciej zostać aktorem
i to jak najszybciej było właśnie w Państwowym Studium Dramatycznym przy Teatrze Śląskim w Katowicach. Zostałem tam przyjęty za pierwszym
podejściem. Studiowałem u Holoubka i Woźniaka. Potem się już potoczyło. Nie grałem od razu w teatrach jakiś
ważnych zaczynałem od Grudziądza poprzez Olsztyn, Tarnów i w końcu Kraków.
Skoro skończył pan studia aktorskie to, co było
takim impulsem, że reżyserem też pan chciał zostać?
To zaczęło
się równocześnie z moją pracą aktorską. Jeszcze będąc aktorem w teatrach
stałych czy repertuarowych próbowałem w tzw. małych formach.
Na polu aktorskim i reżyserskim już się pan sprawdził, dlatego zdecydował
się pan na otworzenie własnego teatru? Gdzieś tam ciągle była ta chęć
podejmowania nowych wyzwań?
Dlaczego
otworzyłem własny teatr? Dlatego, że gdy Kantor (przyp. Tadeusz Kantor) umarł z
niechęcią widziałem swoją obecność w teatrze takim tradycyjnym. Kantor zaraził
nas awangardą i człowiek myślał, że też będzie tym awangardystą, ale to trochę różnie z tym bywa. Usiłowałem przenieść trochę Kantora do swojego
teatru, wystawiać sztuki korzystając z elementów jego wyobraźni i z jego
scenografii.
Teatr M.I.S.T. zaliczany jest do krakowskich
scen alternatywnych. To według pana dobre określenie?
Prawidłowe jest, bo my nie jesteśmy stałym teatrem. Nie mamy stałej subwencji,
nie mamy nawet stałej sali. Od kilku lat sceny użyczają nam: Dom Kultury Podgórze
oraz Centrum Sztuki Współczesnej Solvay. Co jakiś czas nasze spektakle
kameralne wystawiane są w Śródmiejskim Ośrodku Kultury.
Ale o stałej obsadzie aktorskiej możemy
mówić?
Jest
pewna grupa aktorów stałych, zawodowych aktorów. Ale jak Pani wiadomo ten teatr
nie składa się tylko z zawodowych aktorów tylko również z utalentowanych
aktorów amatorów.
W tym roku teatr świętuje okrągły jubileusz,
dwadzieścia lat istnienia. Czy z tej okazji możemy spodziewać się jakiś
„hucznych obchodów”?
Wystawiamy właśnie Antygonę na
dwudziestolecie. Jej premiera zapowiedziana jest na 6 czerwca. Jest to taka nasza
pocztówka. Do współpracy zaprosiłem wybitnego malarza Grzegorza Steca, który robi scenografię i inscenizację do naszego spektaklu. Niezwykle utalentowany człowiek. Przy
tej okazji wystawia swoje obrazy. Swoją wystawę będzie również tam miała Pani
Mazurkiewicz, która jest fotografikiem artystą. I w tym sensie będzie to
dwudziestolecie, ale żeby była jakaś pompa wielka to nie. Ja tego nie lubię i
nie potrafię tego zorganizować w ten sposób. Mamy za to ten uroczysty spektakl,
w którym biorą udział wszyscy aktorzy, którzy aktualnie grali w sztukach oraz
zupełnie nowi aktorzy. I tylko w takim sensie będą obchody.
Oprócz Antygony zobaczymy jeszcze jakieś inne
jubileuszowe spektakle?
Spektakle,
których premiery mamy już za sobą: Aktor
według Kantora czy dzisiejsza premiera
Dziennika duszy Jana XXIII niewątpliwie
były tymi, które do obchodów jubileuszowych też się zaliczają. Jesienią
będziemy kontynuować jeszcze to dwudziestolecie wznawiając stare sztuki.
Wszystko to potrwa do końca roku.
Po dzisiejszej premierze Dziennika duszy
Jana XXII nie daje mi spokoju jedno pytanie. Dlaczego zdecydował się pan na wyreżyserowanie spektaklu o tym właśnie papieżu?
On był
pierwszy odważnym papieżem i człowiekiem, który postanowił powiedzieć prawdę o
niektórych uchybieniach czy niedogodnościach występujących w Kościele. I to
mówił będąc papieżem, a potem mogliśmy to zobaczyć w książce Dziennik duszy. Mnie osobiście ujęła
bardzo ta prawda i wewnętrzna siła w tym człowieku. Zarówno mnie jak i adaptatora,
bo ja nim nie jestem tylko zmarły już Andrzej
Pisarek. Tę sztukę wspólnie wystawiliśmy w klasztorze cystersów w 1968
roku, kiedy jeszcze panował szaleńczy komunizm.
Czy dzisiejsza premiera Dziennik duszy Jana
XXIII różni się od tej z 1968 roku?
Wtedy to
był monodram teraz to nieco zmodyfikowałem. Zaangażowałem więcej osób,
zmodyfikowałem inscenizację. Teraz przez te młode dziewczyny, które występują dominuje
tutaj myśl pewnej niewinności czy świeżości. Natomiast starość stała się tutaj pewnym
elementem rozpamiętywania młodości oraz prośbą o czystość w Kościele.
Co chciał pan pokazać swoim widzom przez
postać Jana XXIII?
W tym
zalewie i dążeniu do komediowego repertuaru, który szaleje na scenach, a na
który większość ludzi chodzi oraz wobec tego chłamu, który panuje
niejednokrotnie w różnych miejscach – te tańce na lodzie, pod wodą i na ziemi i
w powietrzu – chciałem przypomnieć, że człowiek jest istotą duchową posiadającą
wrażliwość. Ma w sobie dobroć, a papież Jan XXIII zarażał nas swoim dobrem i
swoją duchowością. Nawołuje do tego, żeby pamiętać o tych wartościach, które
człowiek nosi w sobie, ma w sobie, bo potem właśnie przez te chłamy to wszystko
zanika. I człowiek staje się takim publicznym zwierzęciem, którego obchodzi
tylko komputer i jakaś najnowsza technologia. Podczas kiedy człowiek to taki
mechanizm uduchowiony.
Czyli możemy powiedzieć, że przez Jana XXIII
odniósł się pan do obecnych działań/wydarzeń w kościele?
Tak,
tak, oczywiście i z radością to cytowałem właśnie tutaj na scenie. Kościół ma
łagodzić, a nie konfliktować. Kościół powinien nawoływać do miłości i wybaczania,
a nie do konfliktów, bo to, co dzieje się teraz na świecie to ciągłe konflikty.
I ten konflikt niestety przenosi się też do kościoła. A Kościół ma być wzorcem.
0 komentarze