Najwyraźniej nigdy nie był pan 13-letnią dziewczynką, reż. Iga Gańczarczyk
21:47W ramach projektu Lato w Teatrze Iga Gańczarczyk współpracując z Teatrem Łaźnia Nowa przygotowała spektakl - na ulotkach zwany projektem artystyczno-społecznym, chociaż nie wiem czy tak artystycznie i społecznie było – pt. Najwyraźniej nigdy nie był pan 13-letnią dziewczynką. Jego uczestniczki opowiedziały o swoich problemach i rozterkach jednocześnie przedstawiając swoją własną wizję świata pełnego tajemnic i sekretów
/fot. materiały prasowe/
A teraz musicie zamknąć oczy. Inaczej nic nie zobaczycie – kartki z takim napisem widzowie mogli znaleźć na przygotowanych dla siebie miejscach. I faktycznie, trudno byłoby cokolwiek w tym spektaklu zobaczyć, gdyby patrzyło się na niego „chłodnym okiem” dorosłego widza. Bardzo starałam się popatrzyć na niego z tej swojej dziecinnej strony. Popatrzyć na niego przez palce. Popatrzyć tak, aby zobaczyć. Niestety, nawet takie patrzenie w niektórych momentach okazało się zawodne. Jeszcze przed premierą Najwyraźniej nigdy nie był pan 13-letnią dziewczynką na jakimś portalu przeczytałam, że ten spektakl to jest z tych, co ideologie gender promują – Drogi Panie/Droga Pani nic bardziej mylnego! W tym spektaklu nie chodzi o przekazanie żadnych tam ideologii, tutaj chodzi o przedstawienie życia młodych dziewczynek, które borykają się z „problemami”, będącymi dla nich są tymi na „wagę państwową”. Czasami niezrozumiałe szukają własnego sposobu na znalezienie odpowiedzi, na znalezienie drogi, którą powinny iść. Nikt im nie pomaga, nikt im nie mówi, co mają zrobić, bo nikt ich nie rozumie. Ten spektakl, miał pomóc zrozumieć.
Już jeden spektakl w reżyserii Igi Gańczarczyk, który przygotowała wraz z dziećmi widziałam (można przeczytać o nim tutaj). Zrobił na mnie ogromne wrażenie i do dziś dnia go (miło) wspominam. Myślałam, że i tym razem coś niezwykłego ze współpracy reżyserki z dziećmi wyjdzie. I tak się zapowiadało, bo kiedy przeczytałam leżącą na krześle krótką notkę informującą o zaginięciu bez śladu siedemnastu dziewczynek od razu zaciekawiło mnie, jak sprawa się rozwiąże. Więc usiadłam na trochę mniej wygodnym krześle, w otoczeniu dorosłych i (chmary) małych dzieci i cierpliwie czekałam na to, co się wydarzy. W międzyczasie mogłam poprzyglądać się bardzo dokładnie scenografii, która przygotowana była ni to w minimalistyczny, ni to w maksymalistycznych sposób. Na środku sceny mieścił się pokój (ze specjalnie przygotowanymi ścianami), a w nim łóżko, perkusja (czyżby była powtórka z Piccolo?) i inne jakieś tam walające się rzeczy. Na ścianach poustawiane były rzutniki, które przez cały czas trwania spektaklu wykorzystywano. To na nich widzowie mogli zauważyć to, czego nie udało im się wychwycić w trakcie grania danej sceny. Takie drugie, ukryte dno tego projektu.
Spektakl Najwyraźniej nigdy nie był pan 13-letnią dziewczynką rozpoczął się od przedstawienia każdej dziewczynki i opowiedzenia o tym, co lubią, a czego nie. I już sam wstęp przeniósł nas do świata 13-letnich dziewczynek, które za wszelką ceną szukają osoby godnej naśladowania. A raczej takiej, do której będą mogły się przyczepić, już się od niej nie odczepiając. Pojawienie się jakiejś nowej dziewczynki w szkole powoduje, że każda inna chce się z nią przyjaźnić odrzucając tym samym „starą koleżankę”. I to jest ten jeden z problemów, jakie w projekcie zobaczyć możemy. I tak w kółku, przedstawienie problemu za problemem: zawiści, „nienawiści” i innych takich.
Projekt Igi Gańczarczyk w dużej mierze opiera się na improwizacjach dzieci i ich osobistych przeżyciach. To one do kamery opowiadają, jak to nie mogły grać z chłopakami w piłkę, jak to straciły najlepsze koleżanki, jak to były wyśmiewane i przezywane. Z tego wniosek nasuwa jeden: ich największy dramat rozgrywa się w szkole. Tam same muszą radzić sobie z problemami, z tym, co je spotyka. Same muszą znaleźć „ratunek” dla siebie. Co jakiś czas w spektaklu odbywały się (mini) wywiady, w których każda dziewczynka mogła wyrazić swoje własne zdanie. Strasznie urzekło mnie ich podejście do chłopaków, a raczej to, dlaczego chłopakom coś wolno, a dziewczynkom nie. Wszystkie zgodnie twierdziły, że dziewczynkom pozwala się na mniej, bo to one w życiu mają grać rolę tych poukładanych, grzecznych i miłych. A jak same mówią, one też chcą czasami być roztrzepane, niegrzeczne i niemiłe, ale rodzice jak to rodzice: „im zabraniają, a bratu pozwalają”.
Podczas jednego z takich wywiadów pada pytanie o problemy nastolatków i tutaj dziewczyny już „popłynęły”. Przez piętnaście minut – używając liczby mnogiej – musieliśmy wysłuchiwać jakiś wyimaginowanych problemów, o których mówiły uczestniczki tylko, dlatego, że gdzieś się o tym naczytały, gdzieś od kogoś usłyszały. Jaka trzynastolatka ma osiemdziesięcioletniego sponsora, który kupuje jej rzeczy czy zabiera w podróż za granice, albo jest w związku z jakimś pięćdziesięciolatkiem? O jedzeniu tasiemca, robaków z ulicy czy ciążach już nie wspomnę. Ten moment był już moim kryzysowym i mało brakowało, a nie dotrwałabym do końca spektaklu. Pociesza mnie tylko myśl, że ta scena była improwizacją dziewczynek, a nie zamierzeniem reżyserki, która w danej chwili zrobić nie mogła już nic i chyba ta myśl przytrzymała mnie do końca tego całego wywiadu.
Chyba tylko jedna ze scen wywarła na mnie ogromne wrażenie. Tak, zdecydowanie to była jedna z tych łapiących za serce, jednocześnie podsumowujących całe to „przedsięwzięcie”. Była sobie dziewczynka, który nigdy nie odzywała się niepytana, była grzeczna, poukładana, kulturalna – idealny przykład dobrze wychowanego dziecka. I kiedyś pewnego dnia „zniknęła”, i nikt tego nie zauważył. Ona po prostu istniała, ale dla nikogo nie była ważna, ani dla rodziców, ani dla rodziny, ani dla znajomych. Wszyscy ją chwalili kiedy zachowywała się tak jak przystoi – wtedy rodzice mieli się czym pochwalić – ale gdy „zniknęła” nikt już o niej nie pamiętał. To stało się nie tylko z „tą” dziewczynką, ale i z pozostałą szesnastką. Po prostu, któregoś dnia zaginęły. Nikt już nigdy się nimi nie zainteresował.
0 komentarze