Trzej Muszkieterowie, reż. Giovanny Castellano

07:31

Przyjaźń jest wyznacznikiem ludzkiego być, albo nie być. Jak mówi stare przysłowie: prawdziwy przyjaciel powinien zjeść z Tobą beczkę soli. I zje, jeśli tylko jest prawdziwy. Aleksander Dumas o takim przyjacielu myślał pisząc Trzech Muszkieterów. Po stu siedemdziesięciu latach, kiedy Giovanny Castellanos decyduje się przenieść powieść na deski teatru to jego definicja przyjaciela wygląda już zupełnie inaczej

Trzej Muszkieterowie to klasyk – powtarzane jest od zawsze i chyba już na zawsze. Ale skoro wszyscy o tym mówią to wypada powiedzieć i mnie (tak dla utrwalenia). Przygody czterech muszkieterów: Atosa, Portosa, Aramisa i d’Artagnana cieszą się tak ogromną sławą, że doczekały się kilkudziesięciu filmów, paru seriali i komiksu. Mimo tego, że powieść już swoje lata ma to wciąż jest chętnie czytana zarówno przez dzieci jak i dorosłych. Ale wraz z upływem tych lat hasła: przyjaźni aż po grób, odwagi po wsze czasy, szlachetności w każdym momencie życia, straciły na znaczeniu. Gdzieś po drodze zgubiła się dewiza: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Chyba już bezpowrotnie. Nic jednak straconego, bo Teatr Montownia słynący z kabaretowej opinii i nietuzinkowych pomysłów „nieco” tę dewizę zmienił. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom „dzisiejszej” publiczności „zabawił się” powieścią Dumasa, tworząc spektakl, gdzie jeden gra wszystkich, a wszyscy jednego. 

Na dobry początek widzowie poznają aktorów – typowych aktorów z Warszawki, którzy na co dzień chałturzą w serialach i grają w głupich reklamach. Ale to nie koniec. Rafał Rutkowski brnie dalej informując widzów, że budżet Teatru Łaźnia Nowa „to wiadomo”, dlatego tylko Adam Krawczuk grający rolę d’Artagnana będzie mieć odpowiedni kostium. Zresztą on, jako jedyny w spektaklu ma przypisaną tylko jedną rolę, cała reszta – krótko mówiąc – to pomieszanie z poplątaniem. Nawet scena nie jest odpowiednio przygotowana, bo budżet Teatru Łaźnia Nowa „to wiadomo”. Aktorzy sami wyznaczają sobie pole do gry. O rekwizytach to też nie ma co marzyć – nie ma ich prawie w ogóle. Na środku sceny stoi tylko szafa, która za każdym razem będzie przedstawiać inną przestrzeń: paryską ulicę, królewskie komnaty, parawan czy po prostu szafę. Stała się też ona doskonałym elementem, za którym aktorzy mogą swobodnie zmienić swoje role.

Tak jak i u Aleksandra Dumasa, tak i w spektaklu Giovanny Castellanos cała akcja rozpoczyna się od chęci spełnienia najskrytszych marzeń. D’Artagnan niczym młody bóg z wypchaną walizką przybywa do Paryża, aby stać się jednym z muszkieterów. Nieszczęsny los jednak chce, że z jednych kłopotów popada w drugie. Najpierw niechcący potrąca Portosa, co bardzo denerwuje muszkietera i doprowadza do wyzwania na pojedynek obok Karmelitów Bosych o pierwszej. Następny w kolejce do potrącenia jest Atos – sytuacja się powtarza, ale godzina pojedynku wcześniejsza. I w końcu przychodzi pora na Aramisa. D’Artagnan nawet nie zdążył popchnąć muszkietera, a już go przepraszał umawiając się na kolejny pojedynek. Wyznaczony dzień „spotkania” okazał się dniem sądnym, bo od tej pory czwórka mężczyzn stała się nierozłączna. A wszystko za sprawą gwardii kardynała, która miała unicestwić muszkieterów króla. Przy dźwiękach piosenki z Benny’ego Hilla oglądamy potyczki walczących mężczyzn, a wszystko dzieje się za wspomnianą wyżej szafą.

Skoro d’Artagnan został już poniekąd włączony w szeregi gwardii królewskiej to poczuwa się w obowiązku uratowania honoru Królowej, która oddała swoje złote spinki kochankowi z Anglii, Buckinghamowi (Marcin Perchuć). I tylko on jest jedyną osobą, która chce tego honoru bronić, reszta muszkieterów nie ma zamiaru tracić życia w takiej sprawie. Jedyny argument, który przekonuje mężczyzn do podjęcia „misji” to możliwość wkurwienia kardynała. O przyjaźni, „nadstawianiu karku za przyjaciela” czy przymiotach prawdziwego muszkietera mowy tutaj nie ma – muszkieterzy Castellanosa nieco się „rozleniwili”, bardziej dbając o interesy swoje niż dobro kraju.

W spektaklu Trzej Muszkieterowie brak jakichkolwiek ram. Prawda miesza się z kłamstwem, rzeczywistość z absurdem, a każda z postaci to jedna wielka parodia. Nawet (pluszowy) pies i (pluszowy) kot wabiły się kolejno: De Gaulle i Sarkozy (ciekawe, co autor miał na myśli?). Komiczność i karykaturalność postaci wysunęła się na sam początek spektaklu. To na kardynała Richelieu będziemy patrzeć z pobłażliwością i politowaniem. On, który miał walczyć o zdobycie władzy okazał się nieporadnym klechą, zniewieściałym, wypowiadającym się w taki sposób, że bez oplucia towarzysza rozmowy się nie obejdzie. A król (grany przez Macieja Wierzbickiego)? To dopiero „gość”. Zamiast świecić przykładem swojemu ludowi jest przelękniony, nieporadny i niezdarny. Wierzy we wszystko, co mu powiedzą. Nie ma własnego zdania. Gdzie go postawią to tam stoi. Nie można zapomnieć też o Buckinghamie, który niczym największa „dama dworu” snuje się po angielskich salonach. Żaden tam z niego typowy Brytyjczyk, swoją postawą, wyglądem i akcentem niejednemu Brytyjczykowi śmieje się w twarz. 

Rola Królowej, Konstancji i Milady przypadła Monice Fronczek. Płynność przechodzenia z jednej roli w drugą okazała się dla aktorki wyzwaniem małej wagi. Zrobiła to z pełnym profesjonalizmem i zaangażowaniem. Przejście z roli Królowej słodkiej idiotki, do Konstancji – posłusznej służki czy mściwej Milady, było dla aktorki zadaniem, któremu bez problemu podołała. Nie sposób było zauważyć, że jeszcze chwile temu grała zupełnie inną postać. Tak jak Trzej Muszkieterowie rozpoczęli się od wyjścia aktorów z szafy, tak zakończyli się ponownym ich tam wejściem. A na szafie pojawił się niewielki dopisek: Priorytet Warszawa

Ten niewinnie wyglądający spektakl, wcale niewinny nie był. Obok lekkiej i zabawnej interpretacji Trzech Muszkieterów pojawiła się i ta która we współczesne czasy wpisuje się jak znalazł. Teatr Montownia i tym razem nie odpuścił pokazując swoim widząc, co to złego w tym świecie się nie dzieje. Rosnąca chęć rozrywki zmusza aktorów do zmierzenia się z nowym odbiorem sztuki, który kiedyś był nie do pomyślenia. Obecnie widzowie oczekują, że przyjdą na spektakl, na którym dobrze się zabawią i pośmieją, a nie wzbudzą w sobie jakąś głębsze refleksje. Jednym słowem tabloidyzacja opanowała wszystkie aspekty sztuki. Teatr Montownia pokazał, że dzisiejszy teatr to nic innego jak walka z absurdem.

Ale żeby widzowie nie pomyśleli, że na „obnażeniu” Trzech Muszkieterów się skończy, to aktorzy rozpoczynają grę nowej sztuki: Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Tej sztuce też podołają. I gołosłownym nie będąc już w październiku w Teatrze Łaźnia Nowa zobaczyć będzie można tę polską powieść historyczną w wykonaniu Teatru Montownia.

/fot. www.teatrmontownia.pl/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE