Krystyna Feldman, albo festiwal tysiąca i jednego epizodu, autor: Tadeusz Żukowski
09:41O Krystynie Feldman bez chwili wahania można powiedzieć jedno: była wspaniałą aktorką. Oj, była – będą mówić Ci, którzy pamiętają jej początki na scenie; Ci, którzy grali razem z nią i Ci, którzy byli bliscy jej sercu. Szkoda, że wielu młodym ludziom Krystyna Feldman nie kojarzy się z nikim innym niż Babką Kiepską. Sama niewiele o niej wiedziałam dopóki nie stała się obiektem zainteresowań mojej pracy pisanej na studiach
W książce Tadeusza Żukowskiego Krystyna Feldman, albo festiwal tysiąca i jednego epizodu poznamy aktorkę w pełnej krasie, niezwykłości i urokliwości. Po jej przeczytaniu nasunie się tylko jeden wniosek: Krystyna Feldman była niezwykłą osobą i niezwykłą aktorką. Teatr był jej całym życiem, a aktorstwo zawodem, który kochała. Była wierna swoim przekonaniom teatralnym i choć czasami różnie bywało to ona grała, grała i grała. Nigdy nie przestawała. Bo teatr był jej całym światem, był jej życiem. Szkoda tylko, że już nigdy nie będziemy mieli możliwości zobaczyć jak występuje na scenie, w teatrze.
Krysia – bo tak o niej mówiono – aktorką nie miała być wcale. Jej ojczym widział w niej przyszłą ekonomistkę, dlatego też wysłał ją do szkoły o takim właśnie profilu. Dziewczyna długo tam nie wytrzymała i w końcu uciekła. Po kilku nieudanych próbach poszukiwania drogi życiowej postanowiła pójść w ślady ojca i zostać aktorką. – Przecież Ty masz temperament aktorski, tyś powinna tylko na scenę iść[i] - mawiały znajome jej matki. I to może nie ich głos był tutaj decydujący, a obejrzana sztuka w teatrze lwowskim, ale koniec końców Feldmanowa aktorką została. Początki jej kariery, a właściwie cała jej kariera, oparła się na występowaniu w teatrze. Ona kochała teatr, ona nim żyła. Krok po kroku zdobywała kolejne role tym samym przyciągając nowych wielbicieli/wielbicielki. Z filmem „spotkała” się dopiero w Łodzi, kiedy to w 1952 roku do Teatru Powszechnego przyszedł list z prośbą, aby Krystyna Feldman wzięła udział w ekranizacji Pamiątki z Celulozy. Wahała się, wahała, aż w końcu zgodziła. I tak rozpoczęła się jej zawrotna kariera teatralno-filmowa.
Aktorką była już od urodzenia. Jak to mówią jej bliscy znajomi miała duszę wędrownego aktora. Wiedziała, co wiąże się z wyborem takiej drogi życiowej, ale nie czuła strachu, żeby za tym podążać.
Krystyna Feldman nie bała się brać żadnej roli. Potrafiła bez większych problemów wcielać się zarówno w role kobiece jak i w rolę męskie – chociaż tych ostatnich było dużo więcej. Kiedyś nawet prosiła mamę, aby ta poszła do dyrektora teatru interweniować w tej właśnie sprawie. Chciała, żeby kobieta wywalczyła dla niej jakąś rolę kobiecą. Matka Krysi nawet nie miała takiego zamiaru, powiedziała dziewczynie krótko, że jest smarkaczem, więc niech siedzi cicho i gra, co jej dają. Więc grała.
Warto zwrócić uwagę na jej bardzo charakterystyczną urodę – ona była po prostu specyficzna i nie wszystkim odpowiadała. Nie mogła zagrać każdej roli, bo te jej nie pasowały. Nie były zgodne z jej „wdziękiem”, a na pewno już nie nadawały się na role pierwszoplanowe. Nic, więc dziwnego, że została nazwana Królową Drugiego Planu, bo ten oto plan stał się mistrzostwem w jej wykonaniu. Krystyna Feldman miała pozytywny stosunek to swojej „ksywki”; bardzo lubiła to określenie. Jak sama wielokrotnie mówiła zagranie roli drugoplanowej jest dużo trudniejsze od zagrania tej pierwszoplanowej.
Role teatralne i filmowe Feldmanowej trudno zliczyć – chociaż tych teatralnych było zdecydowanie więcej. Ona ciągle grała i ciągle otrzymywała nagrody zaczynające się od słów: Najlepsza aktorka…. A grała zazwyczaj role zwariowanych sąsiadek, pokręconych babć i dewotek. Może to przez jej pozytywny charakter, a może przez urodę. Jedno jest jednak pewne, chętnie obsadzano ją w sztukach czy filmach, bo uważano ją za znakomitą aktorkę i taka bez wątpienia była. Sama o sobie powiedziała tylko tyle – Powiedzmy, że jestem zdolną aktorką, może nawet utalentowaną[ii] - bo taka skromna była.
Fragmenty:
W zasadzie, gdy o swoim ojcu słyszałam, a dużo słyszałam, to mi się ten ojciec jakiś nieziemski jawił – taki ni to ojciec, ni to Święty Mikołaj: w sumie to nie wiadomo kto, czyli byt niekonkretny. Aż tu, od przyjazdu do Lwowa, ukonkrecił mi się ten ojciec. I coś wtedy zaczęło jakby do mnie mówić, żeby za tym sławnym ojcem pójść. Może go w ten sposób chciałam jeszcze lepiej poznać?... Tak, właśnie wtedy coś mnie zaczęło ciągnąć do teatru i na scenę. Naturalnie, chodziłam do tego teatru na przedstawienia szkolne. Od tego zaczęłam[iii].
Wiem, że graliśmy jeszcze Mademoiselle Devala. Mój Boże, teraz to byłaby dla mnie rola – tej starej panny, która ma niespożytą chęć bycia matką i w końcu porywa jakieś dziecko. Na litość Boską, co ja wtedy tych lat miałam, a mimo to obsadzili mnie…Kto to reżyserował, już nie wiem, chyba Zbyszewska, bo przyjeżdżała do nas. Boże święty! Ja gdzieś mam fotografię z tego spektaklu. Ta fotografia to jest cudo, bo widać na niej wyraźnie te na siłę wyrysowane na mojej twarzy zmarszczki. Tak chciałam postarzyć tę młodą twarz. Gdzież mnie to było grać[iv].
Jestem absolutnie Krystyną Feldman. Zawsze. To znaczy, istotą bardzo pogodną z natury, tak jest. Nieuleczalną optymistką, patriotką, bardzo wierzącą katoliczką. Jestem przy tym osobą, która, nie to, że płytko do życia podchodzi, tylko bardzo łatwo otrząsa się z niepowodzeń, bo i takie były. […] A gdybym ja chciała tak dosłownie wcielać się we wszystkie postacie i je w sobie jak siebie przeżywać, to jak Boga kocham, że ja bym zwariowała[v].
tytuł: Krystyna Feldman, albo festiwal tysiąca i jednego epizodu
autor: Tadeusz Żukowski
wydawnictwo: Księgarnia Świętego Wojciecha
liczba stron: 296
0 komentarze