Zaświaty, czyli czy pies ma duszę?, reż. Maria Seweryn
16:10Śmierć… wolimy o niej nie myśleć, bo nie chcemy wiedzieć, co się z nami stanie, gdy skończymy żywot na ziemi. Różne religie różnie podają. Według jednych pójdziemy do nieba, a według innych wrócimy na ziemię pod inną postacią. Ale jakby nie myśleć i jakby na to nie patrzeć to i tak będzie źle. Bo śmierć kojarzy się z końcem życia, z odejściem na wieki, z przerwaniem egzystencji i wreszcie z nieistnieniem. I choć o śmierci będzie tutaj mowa, to nie będzie przygnębiająco. Będzie wręcz odwrotnie
/fot. Robert Jaworski/
Spektakl Zaświaty, czyli czy pies ma duszę? grany jest już ponad czterech lat w Teatrze Polonia w Warszawie. O jego początkach było głośno, a nawet bardzo głośno. Zaraz po premierze w kręgach katolickich podniosły się głosy buntu i sprzeciwu. Głośno protestowano przeciwko „tej sztuce”, jej aktorom i reżyserce. Nie do pomyślenia przecież było (i jest), żeby w teatrze poruszać tematykę śmierci – w spektaklu Marii Seweryn poruszano ją bardzo często. W jednej z recenzji – nie powiem kogo i dla jakiego radia – napisano: […] Ubóstwo intelektualne jest wręcz żenujące. Banał, nuda, płycizna dialogów, bezrefleksyjność tekstu i ordynarny humor. […] W przedstawieniu "Zaświaty, czyli czy pies ma duszę?" zawiodło wszystko. Kogo zawiodło to ja nie mam pojęcia, bo ja chętnie po obejrzeniu tej sztuki wybrałabym się na nią jeszcze raz i sądząc po gromkich brawach publiczności, wszyscy obecni wybraliby się razem ze mną.
Jak dowiadujemy się z projekcji wyświetlanej przed spektaklem, na wyreżyserowanie tej sztuki namówiła Marię Seweryn mama. Kobieta przypadkiem natknęła się na tekst Jerzego A. Masłowskiego i od razu wiedziała, że jest on idealny dla jej córki. Reżyserka podjęła wyzwanie i spektaklem Zaświaty, czyli czy pies ma duszę? zadebiutowała na scenie. Widzom zaprezentowała czarną komedię z wątkami filozoficznymi i nieustannie pojawiającym się pytaniem: co będzie po śmierci? A któż na to pytanie potrafi odpowiedzieć lepiej, niż trzy striptizerki, z których jedna wierzy w Boga, druga wierzy w elfy, rusałki, smoki, Manitou, Krisznę, jin – jang, a trzecia to zatwardziała ateistka.
Te oto trzy panie: Serenada (Viola Arlak), Gizela (Małgorzata Bogdańska) i Langusta (Paulina Holtz) chcąc w jedną noc zaliczyć trzy kluby w trzech różnych miastach mają wypadek samochodowy. Wiadomo: prędkość, pies na drodze i o kolizję nietrudno. Pech chciał, że nie dość, że uderzyły w latarnię, to jeszcze zabiły siebie i psa. Jak mówi jedna z aktorek: mama mi mówiła, że skończę pod latarnią, lecz ona nie podejrzewała, że to tak dosłownie będzie.
Wydawać by się mogło, że piekło już od rozpoczęcia ich pracy było im pisane wielkimi literami. Lecz zamiast do królestwa ciemności, trafiają do tzw. Sektora 22, przeznaczonego dla osób mieszkających między Odrą, a Bugiem. Jakoś specjalnie tym wydarzeniem się nie przejmują. Patrzą z góry na swoje leżące na ziemi ciała, wyśmiewając się z siebie nawzajem jak to nieładnie wyglądają. Wraz ze śmiercią wypowiadane przez nich zwroty: ja się zabiję, po moim trupie, do końca życia stały się niezłą zabawą. Od tej pory striptizerki będą je wypowiadać bardzo często, tylko po to, żeby się z nich pośmiać.
Siedząc w „Poczekalni” poprawiają strój, makijaż, bo kto wie, jakiego mężczyznę spotkają w Niebie. Dziewczyny traktują śmierć, jako kolejną dobrą zabawę w swoim życiu. Nie przejmują się tym, że umarły, bo życie na Ziemi ich nie rozpieszczało. Miały kłopoty, a teraz się ich pozbyły i to z jaką łatwością.
Po pewnym czasie do czekających dziewczyn przychodzi Anioł, zwany Selekcjonerem (Krzysztof Pluskota) z… psem. Zwierzę jest tutaj elementem niepotrzebnym, którego z Sektora 22 trzeba się pozbyć. Jak to mówią w Niebie: pies nie ma duszy, dlatego też siedzieć tam dłużej nie może. Striptizerki walczą o niego i same wypełniają dokumenty, które pozwolą stanąć mu przed Sądem Ostatecznym. Cóż to były za zmagania Anioła z kobietami, które niczym o własne dzieci postanowiły zadbać o niewłasnego psa. Najgorsze było jednak przed nimi, bo gdy okazało się, że tutaj nie odczuwa się potrzeb seksualnych, striptizerkom szybko znikł uśmiech z twarzy. Od tej pory za wszelką ceną chciały wrócić na Ziemie.
Każda z osób, jaką możemy zobaczyć w spektaklu, to unikat wyróżniający się temperamentem, charakterem, usposobieniem. Serenada to najbardziej żywiołowa postać, która kusi, uwodzi i nęci. W każdym potencjalnym mężczyźnie widzi idealnego kandydata do łóżka. Kiedy była małą dziewczynką ojciec ją molestował, ale o tym dowiadujemy się przelotnie, ukradkiem, po czym znowu wracamy w rytmy zabawnej komedyjki. Gizela to typowa lekomanka, która albo przeraźliwie płacze, albo histerycznie się śmieje. Bardzo chciałaby mieć dziecko, ale nie może… Langusta, pewna siebie dziewczyna, obawia się, że przez swoją niewiarę nigdzie nie zostanie „zakwalifikowana”. Jest zabawna, ponętna i powiedzieć można, że po trochę łączy w sobie osobowość Serenady i Gizeli. I na koniec „rodzynek”, czyli Anioł, były katecheta, a obecny samobójca. Z miłości postanowił się zabić, ale trafił do „Poczekalni” i Bóg mu wybaczył. Teraz selekcjonuje osoby, które dostąpią zaszczytu i „wylądują” na Sądzie Ostatecznym. Ale Skrzydlaty (jak humorystycznie nazywają go Striptizerki) jest w całej sztuce najbardziej nieszczęśliwą postacią, która jednym słowem zaczęła źle i skończyła źle.
W całej sztuce nie brak odwołania do religii w każdej postaci. Medalik na szyi Serenady to obciach. Po co jej on skoro teraz będzie mogła zobaczyć Boga na żywo i w kolorze. Apokalipsa św. Jana to jakaś księga pisana pod natchnieniem środków odurzających: czego on się nałykał pisząc to, mi też to dajcie. Modlitwa jest bez jakiegokolwiek znaczenia. Klepanie „zdrowasiek” to już tylko pokazówka, bo dziewczynom zależy na tym, żeby jak najszybciej wyjść z tej „Poczekalni”. A Bóg „jawi” się tutaj, jako ten omylny, który przez przypadek uśmierca dziewczyny. Według jego wcześniejszej woli striptizerki jeszcze trochę na Ziemi miały pobyć. Widać Bóg zmiennym jest.
I jeszcze te drzwi. Wiele drzwi, nad którymi wiszą napisy obwieszczające gdzie pójdzie dana osoba z Sektora 22. Są sale dla samobójców, polityków, protestantów, katolików, prawosławnych, buddystów, krytyków, lesbijek, gejów i artystów – z czego ci trzej ostatni wchodzą jednymi drzwiami. Widocznie dla tych grup w Niebie (ani na Ziemi) miejsca nie ma. Dlatego upchnięto ich do jednych drzwi, bo po co im więcej? A, i zostali jeszcze ateiści. Im też się (niestety) oberwało. Miejsca w Niebie, nie ma dla nich wcale.
O śmierci w spektaklu Zaświaty, czyli czy pies ma duszę? mówi się z lekkością i humorem. Koniec życia ukazany jest jako kolejny etap, kolejny szczebel w drabinie życia. A samo Niebo to nie żaden tam raj. To po prostu Ziemia tylko, że trochę inna, spokojniejsza, bezproblemowa i „bez odczuwania potrzeb seksualnych”.
Wydawać by się mogło, że piekło już od rozpoczęcia ich pracy było im pisane wielkimi literami. Lecz zamiast do królestwa ciemności, trafiają do tzw. Sektora 22, przeznaczonego dla osób mieszkających między Odrą, a Bugiem. Jakoś specjalnie tym wydarzeniem się nie przejmują. Patrzą z góry na swoje leżące na ziemi ciała, wyśmiewając się z siebie nawzajem jak to nieładnie wyglądają. Wraz ze śmiercią wypowiadane przez nich zwroty: ja się zabiję, po moim trupie, do końca życia stały się niezłą zabawą. Od tej pory striptizerki będą je wypowiadać bardzo często, tylko po to, żeby się z nich pośmiać.
Siedząc w „Poczekalni” poprawiają strój, makijaż, bo kto wie, jakiego mężczyznę spotkają w Niebie. Dziewczyny traktują śmierć, jako kolejną dobrą zabawę w swoim życiu. Nie przejmują się tym, że umarły, bo życie na Ziemi ich nie rozpieszczało. Miały kłopoty, a teraz się ich pozbyły i to z jaką łatwością.
Po pewnym czasie do czekających dziewczyn przychodzi Anioł, zwany Selekcjonerem (Krzysztof Pluskota) z… psem. Zwierzę jest tutaj elementem niepotrzebnym, którego z Sektora 22 trzeba się pozbyć. Jak to mówią w Niebie: pies nie ma duszy, dlatego też siedzieć tam dłużej nie może. Striptizerki walczą o niego i same wypełniają dokumenty, które pozwolą stanąć mu przed Sądem Ostatecznym. Cóż to były za zmagania Anioła z kobietami, które niczym o własne dzieci postanowiły zadbać o niewłasnego psa. Najgorsze było jednak przed nimi, bo gdy okazało się, że tutaj nie odczuwa się potrzeb seksualnych, striptizerkom szybko znikł uśmiech z twarzy. Od tej pory za wszelką ceną chciały wrócić na Ziemie.
Każda z osób, jaką możemy zobaczyć w spektaklu, to unikat wyróżniający się temperamentem, charakterem, usposobieniem. Serenada to najbardziej żywiołowa postać, która kusi, uwodzi i nęci. W każdym potencjalnym mężczyźnie widzi idealnego kandydata do łóżka. Kiedy była małą dziewczynką ojciec ją molestował, ale o tym dowiadujemy się przelotnie, ukradkiem, po czym znowu wracamy w rytmy zabawnej komedyjki. Gizela to typowa lekomanka, która albo przeraźliwie płacze, albo histerycznie się śmieje. Bardzo chciałaby mieć dziecko, ale nie może… Langusta, pewna siebie dziewczyna, obawia się, że przez swoją niewiarę nigdzie nie zostanie „zakwalifikowana”. Jest zabawna, ponętna i powiedzieć można, że po trochę łączy w sobie osobowość Serenady i Gizeli. I na koniec „rodzynek”, czyli Anioł, były katecheta, a obecny samobójca. Z miłości postanowił się zabić, ale trafił do „Poczekalni” i Bóg mu wybaczył. Teraz selekcjonuje osoby, które dostąpią zaszczytu i „wylądują” na Sądzie Ostatecznym. Ale Skrzydlaty (jak humorystycznie nazywają go Striptizerki) jest w całej sztuce najbardziej nieszczęśliwą postacią, która jednym słowem zaczęła źle i skończyła źle.
W całej sztuce nie brak odwołania do religii w każdej postaci. Medalik na szyi Serenady to obciach. Po co jej on skoro teraz będzie mogła zobaczyć Boga na żywo i w kolorze. Apokalipsa św. Jana to jakaś księga pisana pod natchnieniem środków odurzających: czego on się nałykał pisząc to, mi też to dajcie. Modlitwa jest bez jakiegokolwiek znaczenia. Klepanie „zdrowasiek” to już tylko pokazówka, bo dziewczynom zależy na tym, żeby jak najszybciej wyjść z tej „Poczekalni”. A Bóg „jawi” się tutaj, jako ten omylny, który przez przypadek uśmierca dziewczyny. Według jego wcześniejszej woli striptizerki jeszcze trochę na Ziemi miały pobyć. Widać Bóg zmiennym jest.
I jeszcze te drzwi. Wiele drzwi, nad którymi wiszą napisy obwieszczające gdzie pójdzie dana osoba z Sektora 22. Są sale dla samobójców, polityków, protestantów, katolików, prawosławnych, buddystów, krytyków, lesbijek, gejów i artystów – z czego ci trzej ostatni wchodzą jednymi drzwiami. Widocznie dla tych grup w Niebie (ani na Ziemi) miejsca nie ma. Dlatego upchnięto ich do jednych drzwi, bo po co im więcej? A, i zostali jeszcze ateiści. Im też się (niestety) oberwało. Miejsca w Niebie, nie ma dla nich wcale.
O śmierci w spektaklu Zaświaty, czyli czy pies ma duszę? mówi się z lekkością i humorem. Koniec życia ukazany jest jako kolejny etap, kolejny szczebel w drabinie życia. A samo Niebo to nie żaden tam raj. To po prostu Ziemia tylko, że trochę inna, spokojniejsza, bezproblemowa i „bez odczuwania potrzeb seksualnych”.
Maria Seweryn pokazała, że o śmierci wcale nie trzeba mówić poważnie. Można o niej opowiedzieć w sposób zabawny i humorystyczny, a zarazem dwuznaczny. Jej reżyserski debiut okazał się strzałem, może nie w dziesiątkę, ale w dziewiątkę na pewno. A wszystko dzięki mamie Marii Seweryn. Mama wie, co dobre dla córki.
/fot. Robert Jaworski/ |
0 komentarze