Czarujący korowód, reż. Andrzej Majczak

13:17

Pewnym krokiem Teatr Współczesny w Krakowie wkracza w kolejny sezon teatralny 2014/2015. Realizację swoich planów, pragnień i nadziei rozpoczyna od inscenizacji mniej pewnego spektaklu Czarujący korowód w reżyserii Andrzeja Majczaka. Ta niepewność nie sięgnęła ani gry aktorskiej, ani ich umiejętności (bo tutaj większych zastrzeżeń nie ma), ale samej tematyki. Gdybym miała powiedzieć w dwóch słowach o czym było, powiedziałabym: sam seks. Ale, że przypada mi w udziale słów kilka to powiem o historii absurdalnej „bez ładu i składu”, która niby to ciekawa i śmieszna, ale zbyt chaotyczna i „niepojęta” 

Mimo wszystko próbuje odnaleźć się w tej całej „niepojętości rzeczy pojętych” i znaleźć w Czarującym korowodzie historię „ładną”, która ma swój początek i koniec, i może jeszcze jakąś puentę (czy wymagam tak wiele?). Sama sobie zaczynam opowiadać spektakl na milion różnych sposobów, aby zrozumieć, aby pojąć, aby dowiedzieć się „co autor miał na myśli”. Ale rezultatu nie ma. Odtwarzanie tej samej historii po raz setny zaczyna nużyć, a ja zastanawiać się po co to robię, skoro i tak nic z tej sztuki nie wyciągnę. Było słabo – tego nie da się zakwestionować. I zbędne jest tutaj jakiekolwiek urozmaicanie, bo wniosek za każdym razem będzie ten sam. A wszystko to stało się za sprawą jednego słowa: erotyka. Niejeden reżyser i to niejednokrotnie w swoich spektaklach podejmuje się właśnie tego tematu i nie ma w tym nic dziwnego, bo taki to on modny się stał. Jednak podążanie za modą to nie lada wyzwanie, któremu sprostają nieliczni. Jednym udaje się to bardziej, drugim mniej. Ale zdarzają się też spektakle, które nie kwalifikują się do żadnej z powyższych „grup”. Tak właśnie stało się z Czarującym korowodem w reżyserii Andrzeja Majczaka.

Zaczęło się od prostytutki (Violetta Romul-Pomietło) namawiającej niepozornie wyglądającego mężczyznę (Krzysztof Pomietło) na seks za pieniądze. Ku zaskoczeniu on odmawia, twierdząc, że za rozkosze płacić nie będzie– zdarza się, albo życie, jak kto woli. Dla dziewczyny te słowa zniechęcające wcale nie były, przecież to jej praca i zarabiać musi. Zresztą ona robi to z „czystej przyjemności”. Scena się urywa. Teraz przenosimy się do mieszkania pisarza, który to czytać lubi, a że książek ma mniej niż dwie to do inteligentów zaliczyć go nie można, do osób wykształconych tym bardziej. Ale na seks z kobietą (Ania Piróg), która zjawia się u niego nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co to chętny jest bardzo. Akcja znowu się urywa i tym razem jesteśmy w gabinecie pana biznesmena (Paweł Brandys), który szuka asystentki. Słowo asystentka to chyba jednak za wiele, bo on to szuka dziewczyny, która zaspokoi jego erotyczne fantazje. Oczywiście bohaterka, którą ja nazwałabym „tępą dzidą”, bo taka właśnie była, zgadza się na wszystko. Seks to ona akurat lubi – cóż za szczęściarz z tego pana (żeby nie było wątpliwości mówię to bardzo ironicznie). I tak dobiega końca część pierwsza. 

Ale zanim przejdę do części drugiej to muszę wspomnieć o najważniejszym. A raczej uprzedzić „kilka osób”, aby przygotowały się na to co usłyszą. W scenie należącej do pana biznesmena i jego asystentki mowa o znanym Polakom Radomiu. Nawet Chytra Baba (przyp. znana wszystkim z radomskiej Wigilii kobieta, hit internetu) nie przyniosła takiego negatywnego wydźwięku na temat Radomiaków jak spektakl Czarujący korowód. Apel do Radomia – spektaklu nie oglądać! 
Przerwa wszystkim dobrze zrobiła, bo oglądanie kolejnych scen bez odświeżenia umysłu „zabiłoby na miejscu”. Tym razem, już z pewnymi oczekiwaniami (tymi najmniejszymi), widzowie zasiadają na swoich rozgrzanych wcześniej miejscach i rozpoczynają oglądanie części numer dwa. Tutaj już było trochę lepiej, chociaż zrobiło się bardzo politycznie. Ale po kolei…

Pierwsze sceny części drugiej to spotkanie pisarza (pseudonim Gombro) – ale czy tego samego co w części pierwszej czy może jakiegoś innego tego nie wie nikt – z pewną dziewczyną, znowu pokroju tych „tępych”. Ich doznania erotyczne ograniczają się do wiersza pisarza Do domu. W całej tej bezsensowności to właśnie wiersz zrobił najlepsze wrażenie. Słuchanie o sunących po runie leśnym ślimakach i innych takich zwierzątkach, bo pisarzowi do domu się chce iść stało się „balsamem na moje uszy” – nietrudno wyobrazić sobie poziom sztuki, skoro tak „głupi” wiersz był dla mnie najlepszą częścią spektaklu.

Po doznaniach pisarza scena znowu się urywa i tym razem reżyser serwuje swoim widzom scenę piknikową podczas, której dowiadujemy się, że aktorzy są głupi, a pisarze mądrzy. To zbulwersowało mnie już „niemiłosiernie”, chciałam wyjść. Ratunku! – krzyczał jakiś głos z mojego wnętrza. (Cholera) od kiedy to panuje przekonanie, że aktorzy są głupi? Reżyser pewnie chciał pokazać, że jeśli ktoś tak myśli to wcale tak nie jest, ale jego wizja raczej pokazała, że bardziej tak jest niż, że tak nie jest. Ironia losu. Dla mnie to już było zdecydowanie za dużo. Na tym jednak nie koniec, bo jeszcze bardziej tragicznie zrobiło się wtedy, kiedy to z tematyki erotycznej przeszliśmy do tematyki politycznej. Błagam, albo robimy spektakl o seksie, albo spektakl o polityce (połączenie tych dwóch rzeczy w Czarującym korowodzie to niemożliwość, szkoda że reżyser tego nie dostrzegł)! 

Spektakl Czarujący korowód przyniósł uczucie ogromnego zniesmaczenia, niezadowolenia i porażki mojej, jako widza – ja, która nigdy nie chcę opuszczać ani minuty spektaklu chciałam to zrobić niemal natychmiastowo. Nie znalazłam w tej sztuce nic co byłoby warte mojej uwagi, czy wykazania jakiegoś większego zainteresowania. Nie chciałam jednak pozostawić tego spektaklu bez znalezienia chociażby jednej pozytywnej rzeczy i nie uwierzycie, ale znalazłam! Była to gra słowna serwowana widzom przez aktorów. Szyk zdania był kompletnie poprzestawiany niczym w piosence Jamala Peron gdzie słyszymy: Rzucamy ścianą o groch, biegniemy w siebie przed tył […]. I to było naprawdę coś. Ta gra słowna aktorów (szkoda, że tylko ona) poruszyła umysły widzów, którzy to tylko na rozrywkę liczyli i zmusiła ich do myślenia. Do tworzenia własnych zdań, do snucia przypuszczeń na temat tego, co aktor chciał powiedzieć tak naprawdę. Od samych aktorów nie wymagajmy zbyt wiele, nie mieli możliwości, żeby pokazać widzom pełnie swoich aktorskich umiejętności, bo sceny udawanego orgazmu chyba się tutaj nie liczą?

/fot. www.teatrkrakow.pl/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE