Klątwa, odcinki z czasu beznadziei, odc. 1-3, reż. Monika Strzępka
09:51„Czuwajcie zatem, bo nie znacie dnia ani godziny”. I jak na złość, nie myśląc o biblijnych przesądach, żyjąc przy tym w dobrobycie i dostatku przyszło im umrzeć. Umarli wszyscy, bez wyjątku, niezależnie od pozycji, od przekonań, od poglądów. A Polska niby to się ciesząc, niby radując z sytuacji w jakiej się znalazła, pogrążyła w jeszcze większych czasach beznadziei niż była pod ich panowaniem. Z rządem czy bez, drugą Irlandią się nie stała. Ale za to doczekała się demokracji bezpośredniej, a to wszystko za sprawą nieznanej dotąd nikomu klątwy
/fot. Tomasz Wiech/
Wszystko zaczęło się od Don’t mess with Jesus, czyli pierwszego odcinka Klątwy duetu Strzępka-Demirski. Kiedy to 460 posłów w niewyjaśnionych okolicznościach, śmiercią często tragiczną, a często zabawną, umarło. I gdyby tylko o nich chodziło to większej tragedii by nie było, ale zaraz giną też Członkowie Państwowej Komisji Wyborczej i kandydaci do startu w przyszłych wyborach. Polska została bez rządu, co sprawiło, że pogrążyła się w niemałym chaosie. Tylko media, jako ta czwarta władza, próbowały coś działać. Oczywiście nie należy przeceniać ich sił, bo zamiast pomagać szukali jeszcze większych sensacji. Nic zatem dziwnego w tym, że jedna z dziennikarek decyduje się nawet z piekła omawiać najświeższe informacje, prowadząc przy tym wywiady ze znajdującymi się tam osobistościami.
Nagle okazuje się, że ktoś, jakimś cudem przeżył. Nie wiadomo skąd, pojawia się jeden z posłów, przedstawiciel lewicy (Radomir Rospondek). Płacze, jęczy, lamentuje. Ani mu w głowie objęcie władzy, tylko własne bezpieczeństwo. Prześladując pracowniczkę Biura Ochrony Rządu (Alona Szostak) błaga ją o zapewnienie bezpieczeństwa. Ona sama nie potrafiąc sobie zapewnić ochrony popełnia samobójstwo, co przyprawia posła o kolejne zmartwienia. Tuż obok tragedii politycznej, trwa medialne szaleństwo. Dziennikarka (Anna Kłos-Kleszczewska) bryluje w telewizji, jako największa celebrytka i najlepsza dziennikarka, która wiadomości to zawsze ma z pierwszej ręki. Do swojego studia siłą zaciąga rozmówców, a udawanym płaczem próbuje zdobyć większą oglądalność. Jej droga do sławy zostaje jednak przerwana przez Krystynę Pawłowicz, której duch wchodzi w ciało młodej prezenterki.
Jedna osoba pnie się po szczeblach kariery inna spada na samo dno. I tą inną osobą jest Redaktor (Krzysztof Dracz), który nie dość, że jest alkoholikiem to jeszcze żona zdradza go z prezydentem. Dla niego nie byłaby to jeszcze taka tragedia, dopóki miałby pracę w gazecie, ale kiedy ją traci, traci wszystko i rozpoczynają się dla niego poważne kłopoty. Jest jeszcze Żyd (Paweł Tomaszewski), właściciel wielu warszawskich kamienic i jego matka (Klara Bielawka), chociaż nie wygląda, jest przebiegłą wiedźmą, której zależy tylko na jednym, na zorganizowaniu „sabatu dobrego domu”. I w końcu on, czuwający nad całością wydarzeń Jezus Chrystus (Dobromir Dymecki). Ten to trzyma rękę na pulsie, a raczej na życiu postaci, przypominając im jednocześnie, kto tu rządzi. A każdy kto niewierny, każdy kto śmieje się z religii i Boga, i każdy kto sprzeciwi się jego woli za swoje odpokutuje. Niby to Jezus i litościwy powinien być, ale w tym wypadku litości nie ma dla nikogo. Bo któż inny jak nie on ma wiedzieć, co człowieka najbardziej zaboli?
Pierwszy odcinek toczy się i toczy, opowiadając historię bohaterów spektaklu – każdego z osobna i z dokładnością – jednocześnie nie wyjaśniając jak doszło do tych wszystkich wydarzeń i skąd wzięła się klątwa. W odcinku drugim pt. Lekcja religii takiej odpowiedzi widzowie też nie dostaną. Najpierw będą przyglądać się obmyciu stóp przedsoborowego Mesjasza przygotowującego się do Mszy, a zaraz po tym posłuchają małego nauczania: co zrobić, żeby stać się dobrym człowiekiem i nie grzeszyć. Szkolna katecheza jak znalazł. Tylko, że ta lekcja religii odbędzie się w piekielnych czeluściach i rozpocznie od wytykania ludziom błędów zwłaszcza tego, że użalają się nad własnym losem. W części drugiej nie rozwinie się nic. Nic też się nie wyjaśni. Dalej będziemy podziwiać nagi tors Dymeckiego, podwójną rolę Kłos-Kleszczewskiej, wsłuchiwać się w piękny śpiew Szostak i irytujący śmiech Tomaszewskiego, wkurzać się na lamentującego Rospondka, zastanawiać nad rolą wiedźmy Bielawki i lekceważyć postać Dracza, bo jest za bardzo prezydencka. I tak przez półtorej godziny. A potem przyjdzie czas na cześć trzecią…
Sabat dobrego domu, czyli kolejny odcinek politycznego serialu (już przedostatni) wyjaśni skąd wzięła się klątwa - nareszcie! - i dlaczego ci wszyscy politycy umarli, często tak dziwaczną śmiercią. Tylko lata trochę się zmienią, nie będzie roku 2014, a rok 1979 i 2017. Balansując na tych dwóch datach poznamy dalsze losy Polski i jej bezpośredniej demokracji oraz przyjdzie nam zastanowić się trochę nad latami, kiedy to towar był spod lady, na kartki. I chociaż miało być o sabacie dobrego domu to widzom nie przyszło jeszcze się z nim zmierzyć. Cały trzeci odcinek jest przygotowaniem na te wzniosłe wydarzenia, które zmienić mają wiele. Najwięcej będzie tutaj o podwójności czasu i podwójności osobowości. Bo nie dość, że wszystko dzieje się w dwóch płaszczyznach czasowych to jeszcze każda z postaci będzie mieć w sobie więcej niż jednego ducha. Nawet dusza doskonałego Jezus zostanie opanowana przez Antychrysta. Krótko mówiąc trzeci odcinek będzie domknięciem całej fabuły, krótkim aczkolwiek niedostatecznym wyjaśnieniem spraw polityków i jednym wielkim przygotowaniem do odcinka czwartek.
/fot. Tomasz Wiech/ |
Chociaż odcinki Klątwy trochę rozwlekłe i momentami nudne, to mają w sobie coś, co przyciąga widza. Ku zaskoczeniu samej mnie – chociaż miałam momenty kryzysowe – jakoś nie czekałam na zakończenie odcinka, a raczej chciałam żeby trwał dłużej i coś w końcu wyjaśnił. Niestety, tego się nie doczekałam, ale za to zostałam rozpieszczona grą aktorską. Dobromir Dymecki w roli Jezusa Chrystusa błyszczał w świetle piekielnych reflektorów. Jego rola, chociaż w spektaklu pojawia się najrzadziej to pozostawia ślad w pamięci widza i zostaje zapamiętana najdłużej. Równego kroku dotrzymywał mu Krzysztof Dracz, który z żądnego sukcesu reportera stawał się żądnym władzy prezydentem i wychodziło mu do idealnie. Klara Bielawka w roli wiedźmy i wyroczni uwodziła widza swoją postawą. Anna Kłos-Kleszczewska, jako dziennikarka każdym swoim zachowaniem rozśmieszała, jej rola zdecydowanie przebiła wszystkie inne w spektaklu. Radomir Rospondek wczuł się w swoją postać i widać było jak bawi się nią na scenie, a to na brawa zdecydowanie zasługuje. Na Alonę Szostek patrzyłam z przyjemnością zwłaszcza kiedy jej postać wpadała w stany histerii. I w końcu Paweł Tomaszewski, który potrafił pokazać, że jego postać ma różne tajemnicze oblicza.
Pomysłowa scenografia tak jak i gra aktorska też mnie nie zawiodła, a raczej zachwyciła i to bardzo. Połowa sceny została zamieniona w sadzawkę, nad którą wisiały telewizory, a druga połowa to zwykła drewniana scena, na której mamy studio dziennikarskie z kanapą i stolikiem. Reszta scenografii to wolna przestrzeń. W zależności od odcinka na scenie pojawiają się jeszcze krzesła, stół, leżaki czy siano. I chociaż nie wiem jak bardzo bym się starała opisać wrażenie jakie ta scenografia na mnie zrobiła to będzie ciężko. Bo podczas spektaklu w zależności od ułożenia świateł każdy z jej elementów z małego szczegółu stawał się najważniejszym detalem i odwrotnie, a do tego ten mrok.
Klątwa to połączenie teatru i serialu w jedno, to jeszcze tzw. połączenie political fiction i horroru. To spektakl, w którym mieszają się problemy dzisiejszej sceny politycznej, medialnej i religijnej. Z tego połączenia powstaje sitcom, którego elementami dominującymi są kpina i groteska. Monika Strzępka i Paweł Demirski bez żadnych zahamowań mówią o Pawłowicz, Halickim, Biedroniu i jeszcze wielu innych politykach, którzy dobrze się dzisiaj w rządzie mają. Ośmieszenie polityki i mediów przyszło z łatwością, ale z religią było już trochę inaczej. O niej opowiada się dłużej i dogłębniej wspominając jak to było kiedyś, a jak to jest dzisiaj. I ten rok 1979, który dla religii był najlepszy, bo mimo, że księża ginęli to wiernych przybywało. Prześmiewczo mówi się o nie zadzieraniu z Jezusem jednocześnie śmiejąc się z postawy księży i osób wierzących. A całość otoczona cechami charakterystycznymi dla naszego społeczeństwa, czyli telefonami komórkowymi i facebookiem, wiecznym nagrywaniem filmów, robieniem zdjęć i upublicznianiem się przed światem. I tyle... Taka to ta Klątwa Strzępki i Demirskiego, pełna znaczeń, wielowątkowości i współczesności. Tylko czym teraz zaskoczą w czwartej części, skoro każdy z możliwych „chwytów” został już zastosowany?
/fot. Tomasz Wiech/ |
0 komentarze