Król Ubu, reż. Jan Klata

07:00

Spocznij, pierdnij i odpocznij… inaczej mówiąc rusz na wojnę Króla Ubu z Flaczysławem. Obejrzyj tę zabawną walkę na dmuchane maczugi i przy okazji sam tą maczugą oberwij w głowę. A potem tylko czekaj do końca spektaklu, żeby usłyszeć śpiewającą pandę. Nie zapomnij również zrobić sztucznego uśmiechu słysząc dźwięki piosenki Orła cień i uświadom sobie absurd Ice Bucket Challenge, odkrywając także jego nowe oblicza w postaci: Money Bucket Challenge i Jelly Bucket Challenge

/fot. Magda Hueckel/

Zaczęło się całkiem niewinnie, bo od trzydziestominutowego opóźnienia. I chociaż było mi strasznie duszno i gorąco (od nadmiaru ludzi) to wytrwale siedziałam na przeznaczonym dla siebie miejscu. Wierzyłam, a raczej chciałam wierzyć w to, że Jan Klata mnie nie zawiedzie, i że dla spektaklu w jego reżyserii poświęcić warto wiele. Więc siedziałam tak bezruchu te trzydzieści minut i czekam… i czekam… i nic… W końcu na scenie pojawiła się dwójka aktorów, którzy zagrali parę nutek na fletach, co zdawało się być dobrym znakiem, pomyślną wróżbą taką, jaką oczekiwali widzowie. Nareszcie coś zaczęło się dziać. Jednym słowem zostaliśmy uratowani od tej dusznoty i gwaru na sali, bo wreszcie nadszedł długo oczekiwany moment, w którym rozpoczął się spektakl Klaty.

Jeszcze przed tym, co zobaczyłam w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej, wydawało mi się, że jestem osobą tolerancyjną i nie jest dla mnie rzeczą trudną zaakceptować odmienne, inne niż moje, zdanie. Ale kiedy tak zastanowię się nad tym chwil kilka i pomyślę, jakbym zareagowała, gdyby ktoś mi powiedział, że sztuka Król Ubu podobała mu się bardzo, to wiem doskonale, że tej opinii nie dałabym istnieć ani na moment. Bo nie potrafię tego inaczej określić niż jednym słowem, które padło wielokrotnie w spektaklu – grówno, niewyobrażalnie wielkie grówno. Widz płakał, gdy oglądał… rzewnymi łzami. I bynajmniej nie były to łzy radości czy wzruszenia, a rozczarowania największego z możliwych, bo kto przyszedł zachwycić się pomysłowością Jana Klaty to rozczarował się bardzo. Czy to w ogóle było pomysłowe? Czy warte obejrzenia? Ja czułam gorycz wydanych pieniędzy i rozżalenia, że reżyser, którego tak bardzo cenię i lubię, tak bardzo mnie zawiódł.

Fabuła spektaklu była najprostszą z możliwych historii. Nie trzeba było dużo, żeby zachwycić widza, bo taka opowieść zdarza się w niejednej powieści czy legendzie i cieszy się sporym zainteresowaniem – u Klaty (niestety) okazało się być inaczej. Król Aragonii, którego zwą Ubu (Zbigniew W. Kaleta) przybywa do Polski, czyli nigdzie i zdobywając uznanie Króla (Grzegorz Grabowski) tegoż kraju zostaje mianowany rotmistrzem dragonów. Ma u swojego boku Ubicę (Paulina Puślednik) kobietę piękną, aczkolwiek przebiegłą, która wczuwając się w postać szekspirowskiej Lady Makbet namawia męża do zamachu stanu. Wraz z pomocą jednego z oddanych sług władcy, Rotmistrza Opasa (Krzysztof Stawowy), Ubu wykonuje swój plan mordując przy tym dwóch synów króla: Bolesława i Władysława. Ale, żeby końca historii tak szybko nie było, zostaje jeszcze jeden syn Flaczysław (Paweł Kruszelnicki) i jego matka królowa Rozemunda (Błażej Peszek), którym udaje się zbiec, jednocześnie poprzysięgając zemstę za tę straszliwą zbrodnię. I wreszcie akcję czas zacząć… Przy dźwiękach muzyki każdego z możliwych rodzajów i nie ograniczając się wyłącznie do utworów polskich aktorzy zaczynają show. Starali się przy tym bardzo, niestety widzów do sztuki nie przekonali – wizja Klaty pozostała jego wizją, niezrozumiałą, zagmatwaną i niejasną.

Jak to reżyser ma jednak w zwyczaju, tematy polityczne poruszone musiały zostać, a co za tym idzie nowości świata dzisiejszego też. Dlatego nie ma się co dziwić, że po scenie wśród herbów orła białego, żółtych kubłów na śmieci i niedbale przygotowanego rusztowania biega Conchita Wurst – brawo dla Błażeja Peszka, który w trzynastocentymetrowych szpilkach chodził po scenie niczym w najwygodniejszych trampkach. O religii też trochę było, a raczej o cholernych ateistach i śpiewającym obrazie Matki Bożej Częstochowskiej. I nie na darmo scenografia zawierała tabliczkę z napisem: Pamiętamy, bo akurat ten spektakl zapamiętany będzie na długo. Doceniam pracę aktorów, oni naprawdę się starali, ale cóż zrobić, kiedy reżyser chce pokazać, jaki to kontrowersyjny nie jest, a pomysłów na tę kontrowersyjność brak. Muzyka też była dobra, bo dobrze dobrana. Scenografia niczego sobie. Ruch sceniczny to już żaden. Ale grano, przesuwając się i elementy dekoracji po scenie, obarczając przy tym wszystkimi niedoskonałościami sztuki i wizji reżysera, aktorów. Oni jednak pokazali klasę i trzymali się dzielnie do końca spektaklu. Udźwignęli ten ciężar i chwała im za to, bo w przeciwnym razie już po piętnastu minutach od rozpoczęcia spektaklu sala byłaby pusta.

/fot. Magda Hueckel/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE