Od przodu i od tyłu, reż. Stanisław Miedziewski
07:30Przeszłość miesza się z teraźniejszością, współczesność z wiekiem XVIII, a problemy dawne z problemami dzisiejszymi. Dokąd zmierzał nasz kraj kiedyś, a dokąd zmierza teraz? Jak wiele się zmieniło od czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego, a jak wiele pozostało bez zmian? Czy historia naprawdę lubi się powtarzać? Pytania, na które odpowiedzi nie trzeba długo szukać, bo zostają podane, ot tak, jak na tacy w monodramie Od przodu i od tyłu
/fot. Bartek Żurawski/
Sześćdziesiąt minut dobrej zabawy. Sześćdziesiąt minut wirtuozerskiej gry aktorskiej. I tyle samo fenomenalnego spektaklu. Wzrokiem chłonęło się każdą z granych scen, marząc tylko o tym, żeby się nie skończyło – bo tak dobrze było. Mateusz Nowak wcielając się w postać samego Juliana Ursyna Niemcewicza, wcielił się jeszcze w kilkadziesiąt innych postaci znanych dobrze z historii. Opowiedział o czasach panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, nie bojąc się nazwać go zdrajcą. Nie bojąc się również oskarżyć społeczeństwo o klęskę Polski. Spektakl Od przodu i od tyłu jest powieścią Karola Zbyszewskiego, jego niedoszłą pracą doktorską, która dzięki Stanisławowi Miedziewskiemu i Mateuszowi Nowakowi doczekała się scenicznej adaptacji. Odnosząc się do czasów osiemnastowiecznej Polski, odnieśli się tym samym do czasów dzisiejszej Polski. Pokazując, że chociaż tyle lat minęło, to historia lubi się powtarzać, i powtarza się już po raz któryś.
Lenistwo, pijaństwo, lekkomyślność i dewocja to tylko kilka cech, które dominowały w kraju i zdominowały go całkowicie. Oczami twórcy Powrotu posła aktor demaskuje osiemnastowieczne społeczeństwo, wyśmiewając po kolei każdą z jego warstw. Nawet duchowieństwo, które powinno namawiać do czynów zgodnych z Biblią, samo od tej Biblii stroniło. Przecież z jej czytania dużych pieniędzy nie będzie. A o to chodziło, o bogacenie się, o posiadanie dużych majątków, o władzę. Chodziło o wszystko inne tylko nie o kraj. Liczyły się wyłącznie zyski i własne interesy, dla wszystkich, bez wyjątku.
Rozpoczęcie spektaklu techniką melosylabizacji, która od aktora wymagała niemałych umiejętności, pozwoliła na powiedzenie wszystkie wprost. Nie było słów zbędnych ani niepotrzebnych, nie było przekłamania ani łagodzenia. Wszystko było powiedziane zgodnie z prawdą, bez szczędzenia słów mocnych. A taki zabieg utkwił w pamięci. Ja ciągle wspominam początek monodramu i nie mogę wyjść z podziwu dla aktor – jak on to zrobił. Mój podziw nie pozostał jednak na tym samym poziomie, a rósł z biegiem trwania spektaklu, bo potem było jeszcze lepiej. Wcielanie się w kilkudziesięciu bohaterów to niełatwa sztuka, zwłaszcza, że widz momentami może pogubić się kto jest kto. Ale Mateuszowi Nowakowi znowu się udało. Gestem, mimiką i głosem zmieniał się z jednej postaci w drugą, bez żadnych problemów. Widać było, że świetnie się przy tym bawi. Wcielić się w daną postać pomógł mu również kostium (Magdalena Franczak), który przypominał jakąś dworską suknie. Suknia jednak zmieniała się w zależności od jej ułożenia – mogła być zwykłym strojem pań, albo też niezwykłym strojem panów, pod którym kryły się trampki, zielone spodenki i różowe rajstopy. A całość monodramu grała było w otoczeniu czarnych kurtyn i przyciemnionych świateł, i to tylko potęgowało wrażenie.
W spektaklu w reżyserii Stanisława Miedziewskiego osiemnastowieczna Polska została nazwana „światem błaznów”, w którym to Stanisław August Poniatowski był tym najgorszym. Wszystko jednak zostało uzasadnione, nie zostawiając widzom ani jednej iskry niepewności. I chociaż spektakl był z grupy tych poważnych to śmieszył i bawił.
/fot. Bartek Żurawski/ |
0 komentarze