Przezroczyste zero, reż. Krzysztof Najbor

11:46

W tej historii nie będzie happy endów ani zaskakujących zwrotów akcji. Ale przewidywalnie też nie będzie. Losy czwórki bohaterów posłużą reżyserowi spektaklu Przezroczyste zero do zasygnalizowania problemu, przedstawienia go w mniej lub bardziej zrozumiały sposób. Podróż w nieznane okaże się tutaj przygodą na śmierć i życie. Podróżą, która niespodziewanie zamieni się w katorgę

/fot. Ado Kasprzak/

Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. W tempie wolnym, lecz stabilnym, zaplanowanym co do sekundy upływa życie: Holmesa (Andrzej Bienias), Fostera (Piotr Łomnik), Carol (Joanna Banasik), Simona (Marek Wrona). Z problemami własnymi błąkają się po zakamarkach umysłu próbując wyjść z niemożliwego. Przeciwstawić się problemom, stoczyć z nimi zacięty bój i jeśli się uda, wygrać. Ale to tylko w wyobrażeniach, bo naprawdę myślami są gdzieś daleko. Marzą o ucieczce przed światem, ucieczce w nieznane. Propozycja wyjazdu do Kiu staje się dla nich wybawieniem, a dzień podróży najpiękniejszym dniem życie. W tym jednym, niezaplanowanym momencie spotkała się czwórka osób z tymi samymi problemami i z tym samym poczuciem własnej bezsilności. Wsiadają do pociągu z bogatym wnętrzem, błyszczącymi luksusem toaletami, klimatyzacją – przynajmniej, tak mi powiedziano. Wsiadają do pociągu marzeń, którego kierunek określa się krainą szczęśliwości – przynajmniej, tak im wmówiono. Nie porozumiewają się tymi samymi językami, lecz mają świadomość, że jakoś muszą przetrwać tę męczącą podróż (czas i sposób dotarcia do celu – nieznany). Skazani są na ten jedyny wolny i dostępny wagon. Chociaż początkowo stronią od własnego towarzystwa z czasem zaprzyjaźniają się, stając powiernikami wzajemnych cierpień.

Z ich opowieściach wynika, że miasto Kiu to raj, taki biblijny, kraina mlekiem i miodem płynącą, gdzie problemy niespodziewanie same nikną, a ludzie niespodziewanie sami się zmieniają. Kiu to dla jednych pagórki i góry, dla innych piaszczysta plaża i morze. Każdy ma jego inne wyobrażenie. Miasto staje się dla ich niedościgniętym pragnieniem, ucieczką przed najgorszym, wybawieniem. Jednak z tych pięknych słów o krainie szczęśliwości i najpiękniejszym dniu w życiu niewiele pozostaje. Pociąg okazuje się nie być tym z opowieści, a podróż nie tą, którą zapowiedziano. W tym chaosie i skomplikowanych relacjach na jaw wychodzą prawdziwe sekrety bohaterów. Ich losy zostają podane w najczystszej swej postaci. Nie widzimy już ludzi wesołych, tylko osoby w rozsypce, których jedynym pragnieniem jest śmierć. Cel podróży miał ją dopełnić, być zakończeniem tego, co najcenniejsze – życia. Równocześnie z poznaniem bohaterów, zaczynamy w tej historii zauważać pewne niedopowiedzenia – zmienne nastroje postaci, ich dziwne zachowania, ukryte fobie – niedogodności pociągu – brak klimatyzacji, brak możliwości otwierania okien, zamknięte drzwi – i dochodzić do rozwikłania zagadki tajemniczej przygody (nie mylić z podróżą, co kilkakrotnie obwieszcza głos rozpoczynający spektakl). Wagon okazuje się być miejscem zamkniętym przeznaczanym tylko dla wybranych – dla pacjentów z najcięższymi przypadkami.

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pod żadnym kątem spektakl nie spełnił oczekiwań osób, które przyszły zobaczyć „coś dobrego”. Może jedynie wyłączając z tego realizację świateł, która te wymagania po części wypełniła. Przez swoją pomysłowość wzbudziła zainteresowanie widzów oraz zatuszowała niedoskonałości sztuki Krzysztofa Najbora, podnosząc jego walory. Ta ciemność, ten półmrok, to pulsujące światło stworzyło wrażenie, jakbyśmy to my sami siedzieli w pociągu do Kiu, rozmawiając z jego pasażerami i poznając ich problemy. Muzyka nie pobiegła śladami realizacji świateł, tylko zginęła w jego cieniu. Stała się niesłyszalnym i niepożądanym efektem. Zakłócającym harmonię wydarzeń. I w końcu scenografia, która zdecydowanie od swych poprzedników odstaje najbardziej. Platforma sugerująca wnętrze wagonu pociągowego, przypominała pokój w niejednym – gorzej urządzonym – hotelu, a nie przedział krajowych linii kolejowych. Nie umniejszając reżyserowi pomysł był dobry, konwencja też, ale gdzieś po drodze zatracił się sens tego, co w tym spektaklu było najważniejsze. Zachwianie we wszystkich elementach produkcyjnych i realizatorskich obniżyło wartość tego, co wnieść do sztuki próbowali aktorzy. Postarali się i przedobrzyli, zachwiali równowagą scen. Skupili się na końcowych fragmentach spektaklu, znacznie odsuniętych od historii, która stać miała w centrum. Czułam niedosyt przedstawionych scen. Niedopełnienie historii. A po wszystkim bez większych emocji podążyłam za tłumem mając w pamięci jedynie unoszący się dym papierosowy i rozkrzyczanych aktorów.

/fot. Ado Kasprzak/
Przezrosyczte zero (wg Alfonso Vallejo)
Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem
reżyseria: Krzysztof Najbor
scenografia: Ewa Dyakowska-Berbeka
muzyka: Jerzy Chruściński
obsada: Joanna Banasik, Andrzej Bienias, Krzysztof Łakomik, Marek Wrona, Piotr Łakomik, Dominik Piejko, Krzysztof Wnuk

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE