I love you, reż. David Foulkes
21:36W Teatrze Studio Buffo po raz setny wystawiono spektakl I love you w reżyserii Davida Foulkes’a. Nie szukano absurdów. Nie brnięto w stronę nierealności. Nie robiono niczego na siłę. Po prostu obserwowano. Sklejono historie, które dotykają nas, naszych przyjaciół, bliższych bądź dalszych znajomych i ubrano je w ironiczne kostiumy. Z sytuacji, jakie pojawiają się między kobietą, a mężczyzną stworzono spektakl o miłości. Spektakl o uczuciu, które nie do końca jest przemyślane, czasami dzieje się przez przypadek, a czasami pod naciskiem innych
/fot. Arek Wiedeński/
Ten spektakl nazwać można biegiem przez życie. Przez wszystkie jego etapy. Pierwsza randka staje się przyśpieszonym kursem małżeńskim, gdzie bliższe poznane nie wchodzi w grę – po co niepotrzebnie tracić czas skoro od razu można przejść do spraw najintymniejszych. A rozstanie to niczym katastrofa Titanica. Niepewni swoich uczuć niech zapamiętają, że rodzina czuwa. I gdyby czasem komuś przyszło do głowy zerwać z „ukochanym/ukochaną” to na rozstanie nie ma co liczyć. Rodzice wykorzystując skutecznie technikę manipulacji doprowadzą przed ołtarz, chociażby po trupach miało się to odbyć. Natomiast pary z problemami łóżkowymi otrzymają krótki poradnik o tym jak zaspokoić partnera i nie popaść w rutynę, a rodzice jak skutecznie utrzymać małżeństwo, kiedy ma się dzieci na karku. Jedno jest pewne, w tym spektaklu nikt nie zostanie pominięty. Single, pary, małżeństwa, rozwodnicy, zdradzeni, niekochani, wdowcy… - każdy bez wyjątku odnajdzie siebie i przy okazji zaśmieje z własnej nieudolności.
David Foulkes reżyserując sztukę I love you starał się przeanalizować wszystkie etapy miłosne życia człowieka zaczynając od pierwszych randek, a kończąc na późnej starości i łączącej się z nią samotności. Dla podkreślenia obserwacji wzmocnił brzmienie musicalu, dodając do niego elementy szczerości i ironiczności. Demaskując nas-szukających i potrzebujących miłości. Rzec można, że sztukę napisało samo życie, a jego doświadczenia ubrały scenariusz w pikantniejsze i bardziej intymne historie. Ta proza codzienności, mimo, że oczywista, w spektaklu jeszcze bardziej odwraca oczy publiczności w stronę niezauważalnych przez nią absurdów. W każdej z przedstawionych opowieści można znaleźć kawałek swojego życia. Przyjrzeć się mu dokładnie i jeszcze bardziej zrozumieć jego przewidywalność i powtarzalność. Zobaczyć jak w lustrze swoje błędy, potyczki i wady. A kiedy przyjdzie opuścić teatr nagle ta przedstawiona codzienność dopadnie każdego z osobna. Zaczniemy zagłębiać się w sprawy, które nas dotknęły i nas się tyczyły. Bo tak naprawdę, te wszystkie historie dobrze znamy, przeżyliśmy lub pomagaliśmy je komuś rozwiązać, ale dopiero przedstawione na scenie zostają brutalnie uświadomione.
Zabiegi inscenizacyjne i realizatorskie dopasowane były pod widza. Pozwalały na odnalezienie się w sztuce tym samym zarysowując wydźwięk interpretacyjny. Nie epatowano przepychem, tylko skupiono się na prostocie. Scenografię przyodziano pustką, którą przyszło zapełnić aktorom. A zamiast na walorach scenicznych skupiono się na kostiumach, które zmieniane były z prędkością światła i aż trudno wyobrazić sobie, co musiało dziać się za sceną, skoro to wszystko tak idealnie się prezentowało. Aktorzy grali znakomicie. Bawili się sobą i swoimi postaciami. Popisywali wokalem. Choreografią przyciągali spojrzenia. I to oni za każdym razem, kiedy wychodzili na scenę stawali się centrum, wokół którego kręciło się wszystko. Odnaleźli się w swoich rolach, chociaż musieli zmieniać je niejednokrotnie. Nadali musicalowi formy, która chwyciła widzów już od pierwszych minut. Bo fabuła, po prostu, zaciekawiała, siejąc przy okazji wśród publiczności nutkę niepewności, kogo tym razem i w jakiej roli przyjdzie zobaczyć na scenie. I chociaż historii było wiele to nie można zarzucić musicalowi chaotyczności, bo każdy z jego elementów był w stu procentach przemyślany. Widzowie zrozumieli to doskonale i bawili się wybornie, a kod do zrozumienia sztuki odnaleźli w sobie. W nabytych podczas swojego życia doświadczeniach.
Kompleksy dotyczące nieatrakcyjności czy zaniżonej wartości w I love you ulotniły się za pomocą wielu piosenek, a w szczególności tej, w której słyszymy słowa nie jestem nią - nie jestem nim. To przez nią, w końcu, docenimy siebie, dostrzeżemy swojej atuty i gdzieś tam w środku zaczniemy rozumieć, o co w tym wszystkich chodzi, że poznanie kogoś wartościowego nie zależy od zgrabnych nóg i najmodniejszych stylizacji. A wygląd Brada Pitta czy Angeliny Jolie nie jest wymogiem koniecznym. Co się tyczy rodziców to, reżyser podejmie próbę, uświadomienia im jak wiele poświęcają dla dziecka/dzieci. Odcinając się przy tym od „codziennego” świata. Zapominając o wszystkim i wszystkich. Foulkes jakby chciał głośno krzyknąć, że małżeństwo to nie więzienie, a związek nie jest końcem świata. W idealnym kontraście do tych sytuacji (dość skrajnym) staje druhna, która bez żadnego zahamowania powie, że kocha być singielką i całe szczęście, że na ślubnym kobiercu nie staje w białej sukni. Ceni siebie i swoją wolność, i to jest dla niej najważniejsze. Na koniec, rozwiązany zostanie jeszcze problem nietrafionych partnerów i nudnych randek. A publiczność otrzyma jasny przekaz, że szukanie miłości na siłę oraz poprzez obniżenie wymagań nie jest najlepszym pomysłem. Trochę trzeba się postarać, a nawet ideału poszukać, dlatego też rada płynąca z musicalu jest krótka i prosta jednocześnie, po prostu szukajmy i nie poddawajmy się nigdy!
/materiał promocyjny/ |
autor tekstu i piosenek: Joe DiPietro
autor muzyki: Jimmy Roberts
tłumaczenie: Bartosz Wierzbięta
reżyser: David Foulkes
kierownik muzyczny: Jan Młynarski
scenografia i kostiumy: Justyna Woźniak
choreografia – Sylwia Adamowicz
przygotowanie wokalne – Aldona Krasucka
produkcja: Tito Productions Katarzyna Cebula, Damian Słonina
obsada: Rafał Królikowski, Rafał Ostrowski, Magdalena Smalara, Elżbieta Romanowska
0 komentarze