Koń, kobieta i kanarek, reż. Remigiusz Brzyk

12:25

Koń, kobieta i kanarek w reżyserii Remigiusza Brzyka to spektakl o skrajnościach. O kobietach i ich współczesnym uciemiężeniu. Wiecznie narzucanym nakazom. Niezmieniającym się regułom. Poruszający. Niosący ból i cierpienie. Próbujący zmienić postrzegania świata. W końcu to sztuka pełna emocji, warta zobaczenia i zastanowienia. Opowiedziana z perspektywy widza, patrzącego na powielaną wciąż patologię świata

/fot. Maciej Stobierski/

Tajemnice miasteczka na „K”, albo na „S”, położonego u podnóża kopalni górniczej, opowie miejscowy Głupek (Michał Bałaga) o szpotawej nodze. Jego historia będzie pełna niewiary, niemiłości i beznadziei. Będzie historią o kobietach, którym żyć przyszło w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Głupek, obserwując otaczającą go przestrzeń i podsłuchując miejscowych plotek snuje opowieść (nie wiedzieć czy prawdziwą) o dwudziestojednoletniej dziewczynie, która zachodzi w niechcianą ciąże. Całe miasteczko na siłę próbuje wymusić na niej urodzenie dziecka. Nie przyjmuje do wiadomości, że może być inaczej. Już samo słowo aborcja napawa lokalną społeczeństwo grozą, dlatego ani razu nie pojawia się w spektaklu. Jego miejsce zajmują czytelne dla wszystkich metafory i porównania. W tym świecie nikt, nie ma wyboru. Postępować należy pod czyjeś dyktando. Tak jak postępuje większość. Córka Sztyngara (Edyta Ostojak) staje do niemej walki z całym miasteczkiem. Nie dostosowuje się do panujących reguł, tylko trzymając gdzieś na uboczu, postępuje według własnego przeczucia. Najgorzej jak nie masz wyboru – pada w kierunku młodej dziewczyny z ust bohaterek spektaklu, które na siłę próbują pozostawić ją bosą na scenie. Ta jednak wyrywa się z ograniczeń i tryumfalnie w zakończeniu spektaklu ubiera buty, które są symbolem jej własnego zwycięstwa.

Obraz kobiety w spektaklu Koń, kobieta i kanarek jest skrajny i bardzo brutalny. To one wychowane w wierze i miłości mają stawać się matkami, żonami, które poza własnym domem nie mają prawa egzystować. Wychowują. Piorą. Sprzątają. Prasują. Gotują. Działają na każdym z możliwych poziomów, a mimo to, w oczach mężczyzn ciągle czegoś im brakuje. Są poniżane, gnębione i bite, co staje się ich codziennością, ale one z pokorą ją przyjmują. Nie próbują uciekać ani niczego zmieniać. Poddają się. Klękają na kolana przed swoimi mężami, powtarzające utarte przez lata formułki. Przepraszają za coś, czego nie zrobiły. Błagają o przebaczenie w kwestiach, o których nie mają pojęcia. Robią wszystko, żeby tylko nie zostać poniżonymi.

One. Kobiety naznaczone. Przez los, przez życie. Przemykają gdzieś między światem marzeń i światem brutalności. Żyją z dala od własnego „ja” i własnych pragnień, jakby ktoś od samego początku oddzielił je od miejsca ewakuacyjnego odbierając możliwość ratunku. Wszystkie kobiety pojawiających się w spektaklu mają zabronione żyć w enklawie radości i szczęścia, a ich jedyny cel nastawiony ma być na zaspokojenie potrzeb mężczyzn. Mąż Córki Sztyngara (Piotr Żurawski) z pełną dosadnością porównuje kobietę do suki, oddanej panu. Słowa bohatera są świadome, a płynące z nich poczucie własnej racji przedstawia kobietę, jako produkt, w rękach mężczyzny, który należy zdegradować i unicestwić. Taki obraz uciemiężonej kobiety razi nierównością, jaką mają one w oczach mężczyzn. Cienka linia, po której przyszło im stąpać staje się przekleństwem. A każdy niewłaściwy krok jest zauważony i wytknięty. Tak, aby one pamiętały. Aby do końca swoich dni nie zapomniały, że kobieta jest istotą niepotrzebną, niekochaną, nieudolną. Istotą, której byt wyznaczają mężczyźni.

Zaraz naprzeciw nich staje ksiądz i cała hierarchia kościelna, obnażona z absurdalności swojego świętego świata. Wierni – tym razem nie tylko kobiety – klękają przed kapłanem pokazując swoje poddaństwo przed nim. Wynoszą księdza na piedestał, żeby tylko z ambony pobłogosławił ich jakimś świętym sakramentem. Sakralizują kościół. Płacą na jego utrzymanie, chociaż nie mają z czego. Dokładają się do budowy monstrualnego posągu Świętej Barbary, który nie wiedzieć czemu, ma rozsławić miasteczka na „K”, albo na „S” pod względem religijności – tak na pokaz. Cała instytucja Domu Bożego obdzierana jest z kolejnych warstw, jawiąc się w najgorszej swej postaci, jako hierarchia, w której poza pieniądzem i władzą nie liczy się nic. A wierni – zagorzali fanatycy – to jakaś sekta, ślepo wierząca w życie wieczne i zbawienie.

Całość spektaklu umieszczona w podzielonej na trzy części scenografii oddziela jednocześnie każdą z poszczególnych grup tworząc własną hierarchię władzy: kościół, kuchnia i dziecko. Jednocześnie stanowiąc wyjście do całej fabuły spektaklu. Ten karykaturalny obraz świata, w którym przyszło żyć nie tylko mieszkańcom znanego miasteczka, ale również i odbiorcom w zakończeniu staje się alegorią Ostatniej Wieczerzy. Wszyscy bohaterowie zebrani wokół jednego stołu pod przewodnictwem księdza-przeor z biskupimi butami, w sposób prześmiewczy demonstrują stosunek do religijnego świata. Wyostrzają pojęcie „wiary”. Coraz częściej niechcianej, bo zamkniętej na zmieniające się potrzeby świata. Ta Ostatnia Wieczerza, która w pojęciu kościoła przynosić powinna ratunek, tutaj kończy się wybuchem bomby atomowej, z której obronną ręką wychodzi tylko, ta, która walczyć postanowiła z narzuconymi prawami, ustawami i regułami.

/fot. Maciej Stobierski/
Koń, kobieta i kanarek
reżyseria: Remigiusz Brzyk
dramaturgia: Tomasz Śpiewak
scenografia: Remigiusz Brzyk, Iga Słupska, Szymon Szewczyk
kostiumy: Iga Słupska
opracowanie muzyczne: Maciej Midor
obsada: Agnieszka Bieńkowska Maria Bieńkowska, Beata Deutschman, Dorota Ignatjew, Edyta Ostojak, Małgorzata Sadowska, Michał Bałaga, Aleksander Blitek, Piotr Bułka, Grzegorz Kwas, Zbigniew Leraczyk, Wojciech Leśniak, Tomasz Muszyński, Piotr Żurawski

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE