Strażniczka przeszłości. Wywiad z Gołdą Tencer
15:15Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich jest miejscem wyjątkowym. Miejscem, w którym łączą się różne kultury i tradycje wzajemnie się przenikając. Od pewnego już czasu na jego czele stoi Gołda Tencer, osoba o niezwykłej duszy i wyjątkowym charakterze. Jej życie jest tak barwne, że na spisanie nie wystarczyłaby nawet trylogia. Odkąd objęła stanowisko dyrektora teatr żydowski nabrał rozpędu i ciągle rozkwita stając się coraz bardziej słyszalny
/fot. Przemysław Szydło/
Agnieszka Kobroń: Tę rozmowę chciałabym zacząć od Pani. Od skupienia się na Pani dzieciństwie i wielu momentach, które doprowadziły do tego, że została Pani dyrektorem Teatru Żydowskiego. Jakie są Pani najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa?
Gołda Tencer: To jest niebywałe, że dzisiaj pani oto pyta, bo dokładnie wczoraj zadałam to samo pytanie mojemu synowi.
Moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa wiąże się z domem mojej babci, w którym bardzo często bywaliśmy z bratem. Pamiętam wygląd domu babcia, a w szczególności taki jeden ogromny pokój z dużym parapetem, na którym przesiadywałam zawsze z bratem. Moja babcia zbierała guziki, które przechowywała w ogromnym słoju, a dziadek z kolei, gwoździe, które mój brat używał do zabawy i wbijał w taki mały stołeczek. Ale najbardziej w pamięci utkwił mi zapach domu dziadków i przygotowywane przez babcię kartofle z jakimś sosem.
Kolejne wspomnienie wiąże się z moją kamienicą w Łodzi, w której mieszkałam. Pamiętam podwórze i piwnicę, do której chodziliśmy z bratem po węgiel i jeszcze taką nakręcaną lalkę chodzącą na czworaka. Nie wiem czemu ją pamiętam, bo była okropna, koszmarnie brzydka. Chciałabym jeszcze powiedzieć o pewnej piosence, którą zawsze na dobranoc mówił mi tata, bo była dla mnie bardzo ważna: Gdy ja urosnę, już duży będę, to wezmę książeczkę w kąciku usiądę i będę przewracać po jednej karteczce. Gdy wszystko wyczytam, wszystkiego się dowiem to zamknę książeczkę. mamusi odpowiem.
I pani tak dokładnie pamięta tę piosenkę?
Pamiętam i nawet mój syn pamięta. Dokładnie tak samo, jak robił mój tata, zawsze na dobranoc powtarzałam Dawidowi ten wierszyk. Bardzo zależało mi, żeby wspomnienia po moich rodzicach i to, co zostawili mi w spadku przeszła też na inne pokolenia.
Nie uwierzy pani, ale w głowie mam nawet moją pierwszą rolę. Byłam w Teatrze Arlekin i grałam mały młynek. To było dość specyficzne, bo przypięta do jakiegoś patyka latałam po takich specjalnych boksach i przez to, że wpadłam nie w ten, który powinnam zderzyłam się z dużym młynkiem. I z tego mojego młynka został tylko kij, a ja wtedy śpiewałam: Hej Bracia, posłuchajcie on ma ważne wiadomości. Co się stało, co się stało ktoś tu idzie... To już było nieco później niż w dzieciństwie, ale bardzo silnie wyryło się w mojej pamięci. I to, co powtarzam w innych wywiadach zapamiętałam swoją Łódź, która we wspomnieniach jest najpiękniejszym miastem świata. Teraz niestety widzę ją w kolorze czarno-białym.
Pani bardzo często podkreśla w wywiadach, że ten okres łódzki był dla pani takim najszczęśliwszym okresem w życiu. Jak po tylu już latach opisałaby pani Łódź? Jak ją pani teraz postrzega?
Parę dni temu odwiedziłam to miasto i gdy je zobaczyłam, od razu zrobiło mi się smutno. Padał deszcz, a ja tak stałam w tym deszczu i płakałam. Chyba nad wszystkim, nad moją dawną Łodzią, moim rodzinnym podwórzem. Gdy weszłam na klatkę schodową kamienicy, w której niegdyś mieszkałam, dostrzegłam na jej ścianach resztki malowideł z tamtych czasów. Minęło już kilkadziesiąt lat, a tam nic się nie zmieniło. Jakby czas stanął w miejscu, a nawet się cofnął. Ten widok był straszny, jedna wielka pustka. I kiedy tak na to wszystko spoglądałam, to czułam jak boli mnie każda cześć mojego ciała.
Z tego, co słyszę, wnioskuję, że nadal czuje pani takie bardzo silne przywiązanie do tego miasta.
Bardzo. Ale czuję go do znajomych, którzy tam kiedyś mieszkali. Tę moją Łódź tworzyły nie domy, a osoby. Muszę się jednak pogodzić z tym, że tego już nie ma.
Nadal ma pani tak, że nie wchodzi dalej niż na pierwsze piętro budynku, w którym kiedyś mieszkała?
Do tej pory nie weszłam dalej. Chciałam to kiedyś zrobić, ale wtedy mój przyjaciel powiedział pięknie: Zachowaj to we wspomnieniach. Posłuchałam go i cieszę się, że tak zrobiłam, bo w pamięci zostały tylko dobre wspomnienia. Za każdym razem, kiedy odwiedzam moją kamienicę to wchodząc wyłącznie na parter, patrzę na skrzynkę pocztową i klatkę schodową, i wychodzę.
Co pani w takim razie czuje do Warszawy, skoro Łódź tak silnie utarła się w pani wspomnieniach.
Łódź i ludzi, którzy tworzyli klimat tego miasta, kocham we wspomnieniach. Po wydarzeniach z marca ’68 moje miasto opustoszało. Pozostało tylko we mnie, dlatego czuję ogromny ból, jak do niego przyjeżdżam. Natomiast teraz, to Warszawa jest moim miejscem na ziemi. Tu spędziłam większą cześć życia i nigdy nie opuściłabym tego miasta. Nawet kiedy miałam ku temu możliwość nie zrobiłam tego. Mogłam jechać do Izraela, do Ameryki, ale wybrałam Warszawę.
Wiem, że Pani brat wyjechał, a czy rodzice nie zastanawiali się nad tym?
Brat sam twierdził, że tata nie powinien już wyjeżdżać, zresztą on nawet sam tego nie chciał. Chciał zostać tutaj, w Polsce, żeby pilnować grobów swojej zmarłej podczas wojny rodziny.
Mój największy ból to właśnie wyjazd mojego brata, później moich przyjaciół. Kiedy wszyscy wyjeżdżali daleko, ja wyjechałam do Warszawy. I tak zaczęła się moja emigracja.
Jak pani przyjechała tutaj, do Warszawy to nie miała takich momentów, że chciała uciekać i wracać do Łodzi.
Warszawy nigdy nie chciałam opuszczać, tutaj przecież był mój teatr. To nie jest przypadek, że jestem w Teatrze Żydowskim, od zawsze wiedziałam, że tutaj będę. Już, jako dziecko nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, żeby zostać aktorką.
Właśnie to mnie bardzo zastanawia czy nie myślała pani nigdy o jakimś innym zawodzie?
Nie. Nigdy. Od zawsze marzyłam o aktorstwie. Kiedy do Łodzi przyjeżdżał teatr to chodziłam na wszystkie przedstawienia. Zawsze! Ja po prostu kochałam teatr. I to, co się później stało na maturze, kiedy dostałam książkę Arnolda Szyfmana Labirynt teatru z dedykacją: Przyszłej Idzie Kamińskiej, jakby wszystko przesądziło. To koło moich marzeń i dążeń gdzieś się zamknęło, i teraz jestem aktorką tego teatru, reżyserem i dyrektorem.
Co obudziło w pani tak silne przywiązanie do własnych korzeniu. To poczucie własnej tożsamości.
Nie miałam nigdy wyboru, od zawsze wiedziałam, że jestem Żydówką. Nie zastanawiałam się nad tym kim jestem, ja po prostu to wiedziałam. Nigdy nie miałam problemu ze swoim żydostwem. Rodzice przekazali nam tradycję żydowską, a ja staram się ją pielęgnować.
Skąd u pani mimo wszystko takie silne przywiązanie do tradycji? Niewiele ludzi tak ma.
Nie wiem. Tak po prostu jest. Kocham mój naród i chcę opowiadać jego historię. Pamiętam, że jak byliśmy jeszcze dziećmi to we wszystkich żydowskich domach w Łodzi, wyczuwało się cienie przeszłości. Mimo tego, że rodzice nie chcieli nam wiele o niej mówić.
Jak już wspomniałam wcześniej mój tata miał przed wojną żonę i córeczkę, która miała na imię Gołda. Obie zginęły w czasie wojny, chociaż to i tak są szczątkowe informacje, których nawet nie wiem od taty. Ja po prostu czuję, że ta przeszłość jest bardzo ważna i mam potrzebę opowiadania o niej. Jestem to winna, nie tylko rodzicom. I chyba przez to, często nazywają mnie strażnikiem przeszłości.
Powiedziała pani kiedyś takie bardzo piękne zdanie, że jest pani spadkobierczynią sześciu milionów zabitych…
…zamordowanych Żydów. Spadkobierczynią tej wielkiej kultury, tego, czego oni nie mogli już nam opowiedzieć. Mając tego świadomość, chcę to zrobić za nich i dużo w tym kierunku już zrobiłam, m.in. moja fundacja wykonała renowację pomnika bohaterów getta czy postawiła pomnik Januszowi Korczakowi. A oprócz tego założyłam po wojnie pierwsze żydowskie przedszkole. Nie wspominając już o przeszło dwunastu edycjach Festiwalu Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”, którego jestem pomysłodawczynią.
Założyła pani przecież jeszcze uniwersytet.
Tak, Uniwersytet Otwarty oraz Uniwersytet Trzeciego Wieku, jedyny w świecie, w którym naucza się języka jidysz, hebrajskiego oraz angielskiego. To u nas właśnie poznaje się kulturę żydowską z całym jej dobytkiem. Co roku robimy seminaria językowe, na które zapraszamy studentów z całego świata. W tym roku były osoby z Meksyku, Izraela, Argentyny, Szwecji. Zresztą ci ludzie bardzo często powtarzają się. Nawet w Łodzi od ponad dziesięciu już lat naucza się języka jidysz. Chciałam dać coś od siebie mojemu miastu, dlatego wraz z fundacją podjęła takie kroki.
Pani sama uczy języka jidysz?
Znam go, ale nie uczę.
A jak chętnie ludzie uczą się tego języka? Wiem, że nawet podczas Festiwalu Singera są organizowane kursy jidysz.
Myślę, że na samym początku zainteresowanie jest ogromne, potem trochę słabnie, ale zawsze jest dużo chętnych i to mnie bardzo cieszy. Singer kiedyś powiedział, że jidysz nie jest językiem martwym, tylko zmarłych, dlatego tym większą odczuwam radość kiedy przychodzą do nas osoby, którym zależy na nauczeniu się tego języka.
Odkąd objęła pani posadę dyrektora w Teatrze Żydowskim minęło już trochę czasu. Jak czuje się pani na tym stanowisku i jak udaje się to połączyć z tak wieloma inicjatywami, jakich się pani podejmuje?
Moim szczęściem jest to, że kocham to, co robię. Obejmując stanowisko dyrektora teatru postawiłam sobie bardzo duże wyzwanie i próbuję je konsekwentnie realizować. Mam nadzieję, że na razie jakoś daję radę (śmiech). Ale, tak naprawdę, to dzięki temu, że mam znakomitych współpracowników wszystko układa się po mojej myśli. Jestem szczęśliwa z tego powodu.
Teatr Żydowski przez swoją specyficzną formę, wyróżnia się na tle wielu warszawskich teatrów.
To prawda, on jest bardzo specyficzny. I w tym miejscu muszę podziękować aktorom za pomoc w tworzeniu tego teatru. Oni są znakomici. Zresztą wszyscy jesteśmy tutaj wychowani.
Na scenie Teatru Żydowskiego możemy zobaczyć bardzo wiele premier. W ostatnim czasie były to: Dybuka Mai Kleczewskiej, Śmierć pięknych saren Jana Szurmieja czy Aktorzy Żydowscy Anny Smolar. Jakie ma pani dalsze pomysły na rozwój teatru?
Plany teatru są ogromne, bo już udało nam się potwierdzić, że swoje spektakle wyreżyserują u nas Michał Zadara oraz Krystian Lupa. Powiem szczerze, że nikt nam nie odmówił i to jest piękne, że reżyserzy chcą do nas przychodzić.
Na pewno następna premiera w Teatrze Żydowskim odbędzie się w grudniu i mogę powiedzieć, że będzie to adaptacja opowiadań Hanny Krall, które wyreżyseruje Izabella Cywińska. Spektakl będzie nosił tytuł Coś jeszcze musiało być. Później Łukasz Kos wyreżyseruje spektakl Sklepy przy ulicy głównej, który oparty jest na filmie oscarowym, w którym grała Ida Kamińska. Główną rolę zagra Danuta Szaflarska. I jestem jej ogromnie wdzięczna za to, że się zgodziła. Ona jest cudowną kobietą i kiedy przychodzi na próby to cały świat śmieje się razem z nią. Później na deskach teatru będzie można zobaczyć sztukę Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego o marcu ’68.
Ma pani zamiar wciągnąć również teatr w jakieś dyskusje, spotkania?
Są Bagaże kultury, Przystanek poezja czy Mistrzowie sceny żydowskiej. A teraz zaczynamy wspaniały cykl z Majkiem Urbaniakiem w Przepisach domowych. Gdzie pojawią się dramaty nie tylko o tematyce żydowskiej przepisane przez młodych ludzi.
To, że pani tak bardzo aktywnie działa odbija się w tym, że Teatr Żydowski jest coraz bardziej widzialny i słyszalny, nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce. Ciągle gdzieś się pojawia.
Zostaliśmy nawet zaproszeni na różne festiwale: Festiwal Nowego Teatru w Rzeszowie, gdzie byliśmy ze sztuką Aktorzy Żydowscy. Teraz pojedziemy na Festiwal Interpretacje do Katowic, gdzie zagramy Dybuka. W grudniu czeka nas jeszcze Festiwal Boska Komedia w Krakowie, na który pojadą Aktorzy Żydowscy, a później, ale to dopiero w czerwcu jedziemy do Nowego Jorku na Festiwal Kultury Żydowskiej. Także, jak sama pani widzi, na brak nudy nie można narzekać, u nas ciągle coś się dzieje.
/fot. Andrzej Wencel/ |
1 komentarze