Utalentowany pan Ripley, reż. Radosław Rychcik
13:06Scena Teatru Studio przemienia się w przestrzeń nowobogacką, pełną blichtru i zabawy, bo na jej deskach spektakl Utalentowany pan Ripley. Historia młodzieniaszka, który podszywa się pod kogoś innego i czerpie z tego niemałe korzyści. Czyli, na scenie, typowa amerykańska historia, którą reżyser, Radosław Rychcik wykorzystał do własnych celów. Do wyśmiania tego odległego kraju i przy okazji ludzkiej tożsamości
/fot. Krzysztof Bieliński/
Jak mówią, Ameryka to kraj szczęśliwości, gdzie czas płynie wolniej, a życie jest pasmem samych sukcesów. Wierzymy, albo przynajmniej większość z nas wierzy, w american sweet dream. Wyobraża sobie, że ten kraj za oceanem to kraina mlekiem i miodem płynącą, czego oczywiście nikt nie próbuje negować, a jedynie dodatkowo promować napływającymi z telewizji obrazami. Zakochani w tym, co widzimy chcemy uciekać. Większość przecież śni o wyjeździe i spędzeniu reszty życia właśnie tam, zapominając o kraju własnego pochodzenia. Więzy urodzenia i patriotyzm odgrywają tutaj najmniejszą rolę, bo w grę wchodzi wyobrażenie, jak to może być lepiej. A przeświadczenie, że nam, Polakom, daleko do Ameryki, tak mocno daje się we znaki, że ucieczka jest koniecznością. I kiedy patrzy się na to wszystko z boku widzi się tylko komizm. Bo śmiać się chce z tego, jak ślepo ufamy temu, co jest promowane. Próbę demaskacji tego snu na jawie podejmuje Radosław Rychcik, który zanurzając się w amerykańskim kiczu wyciąga przywary tego kraju. Jego adaptacja pierwszego tomu powieści Patricii Highsmith Utalentowany pan Ripley to jak sądzę, próba zmierzenia się z wyobrażeniami i wyidealizowanymi marzeniami. Snuję też wnioski, że jego spektakl miał być opozycją dla american sweet dream, taką parodią pomiędzy tym, w co ludzie wierzą, a tym co jest prawdą. Wszystko to są jednak domysły, bo przedstawiony spektakl błądzi gdzieś po nieznanych terenach domysłów nie dostarczając żadnych opinii ani wniosków.
Sam początek Utalentowanego pana Ripley’a zapowiadał się interesująco. Muszę przyznać, że dawał dużo do myślenia. Dialog postaci przebranej za Baracka Obamę miał swój mocny wydźwięk, bo nie szczędząc ironii przedstawił postać prezydenta Stanów Zjednoczonych w całej swej słabości. Był to potok słów gorzkich, prób demaskacji jego osoby, a w końcu wyśmiania go. Nie zapominajmy jednak, że zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa, co obwieszcza napis przed rozpoczęciem spektaklu. Więc, to naprawdę był Barack Obama? Tę przybraną maskę zdejmuje Marcin Bosak i szybko przechodzi to grania akcji właściwej, zaczynając od wcielenia się w postać Toma Ripley’a. Historia tego bohatera to mieszanka przebiegłości i braku skrupułów. Mężczyzna niemający grosza przy duszy, łapiący się każdej dorywczej pracy spotyka na swojej drodze miliardera Herberta Greenleafa (Wojciech Żołądkowicz). Ten bierze go za przyjaciela swojego syna i zleca mu ściągnięcie Dickiego (Tomasz Nosiński) z Włoch do Ameryki. Tom, bez chwili zastanowienia, bierze pieniądze i wyjeżdża z zamiarem spełnienia swojej misji. Kiedy jednak odnajduje zgubę z jego piękną narzeczoną (Natalia Rybicka) i kosztuje ich życia postanawia nieco zmienić plany. Chce żyć tak jak oni, nie myśląc o niczym. Ale żeby to uczynić najpierw musi pozbyć się przeszkadzających mu osób.
Zanim jednak wszystko się zaczęło, widzimy Toma siedzącego w swoim ubogim mieszkaniu, przy niewielkim biurku piszącego jakąś opowieść. Po sali rozbrzmiewa głos czytający słowa wypływające spod ręki bohatera. To nic innego jak jego historia napisana przez niego samego na potrzeby własnej autokreacji. Podobne opowieści pisać będzie jeszcze dwóch głównych bohaterów: Dickie i Marge. Oni również sami opowiedzą o sobie, właśnie tak jak chcieliby, żeby o nich mówiono. Na potrzeby swoich dzieł przybierają maski, a potem w nich prezentują się całemu społeczeństwu, bo doskonale zdają sobie sprawę, że dzisiejszy świat tak właśnie funkcjonuje. Na kłamstwie. Na próbie stania się kimś, kim się nie jest. Mistrzem w tej kreacji jest Ripley, dla którego zmiana ról jest łatwą i przyjemną zabawą, która przynosi same korzyści. W tym, co robi, jest jednak zły do szpiku kości, bo dla własnego sukcesu jest nawet w stanie zabić. Skupiając się na tych momentach reżyser próbuje pokazać widzom nieustającą pogoń za bycie kimś innym, kimś lepszym, byle tylko nie sobą. Jakby nasze własne „ja” było gorsze. Ta próba analizy zachowań człowieka zostaje jednak bez puenty. Nie ma ocen. Nie ma analiz. Wszystko zostaje do własnej interpretacji.
Samej historii Toma Ripley’a, stworzonej przez Highsmith jest niewiele. Wątki są poucinane, pourywane i, co staje się problematyczne w rozumieniu opowieści głównego bohatera, nierozwinięte i niedokończone. Wszystkie postacie zaczynają tworzyć jedną masę, z której trudno wyciągnąć coś ciekawego. Są płytcy. Nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nawet rola Freddiego (Modest Ruciński), zwariowanego przyjaciela Dickiego, nie nabiera żadnego kształtu, bo cóż może zrobić postać, która tylko przechadza się po scenie bez większego sensu. Patrzymy na bohaterów, którzy tańczą i skaczą, piją martini, i dodatkowo mordują. Jednym słowem ich role są nijakie i brak im pomysłu na siebie. Aktorzy zdają się nie móc udźwignąć ciężaru tekstu dramatu, który w głównej mierze opiera się na potoku słów. Jest przegadany i poza tekstem nie ma nic. Bohaterowie wypluwają słowa nie rozumiejąc, do jakiego finału prowadzi. Można powiedzieć, że całość podciągnie/uratuje Tomasz Nosiński, którego postać jest mieszaną luzu, przekory i dobrej zabawy. Aktor wpasował się idealnie w rolę zawadiaki, bohatera cieszącego się życiem i bez ograniczeń trwoniącego pieniądze. Ale na tym poprzestaję, bo ani ładna oprawa scenograficzna ani kostiumowa nie pomogła w uratowaniu spektaklu. Nawet partie muzyczne, które były naprawdę dobrze dobrane w za głośnym wydaniu popsuły efekt. Wszystko było tutaj nie takie jak powinno. Nie z takimi bohaterami. Nie z taką historią.
/fot. Krzysztof Bieliński/ |
Utalentowany pan Ripley (na motywach powieści Mary Patricii Highsmith)
przekład: Robert Sudół
reżyseria i adaptacja: Radosław Rychcik
scenografia i kostiumy: Anna Maria Karczmarska
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
muzyka: Michał Lis
video: Piotr Lis
projekt neonu: Mikołaj Małek
konsultacja choreograficzna: Izabela Chlewińska
obsada: Natalia Rybicka, Marcin Bosak, Tomasz Nosiński, Modest Ruciński, Wojciech Żołądkowicz, Lan Anh Do, Van Pham, Nguyen Thai Linh
0 komentarze