Każdy dostanie to, w co wierzy, reż. Wiktor Rubin
12:00Po raz pierwszy, jak nigdy, zasiadłam do pisania recenzji i zatrzymałam się już na samym jej początku. Słowa nie chciały wypływać spod klawiatury komputera, tylko więzły gdzieś w mojej głowie. Zatrzymałam się w miejscu nic nieznaczącym, w jakiejś pustce, która nie pozwoliła mi iść dalej. Sytuacja została określona jasno, to, co zaraz zostanie napisane będzie wyłącznie jednym torem zarysowanym w spektaklu Każdy dostanie to, w co wierzy słynnego duetu Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina. Wszystko inne poddane zostało pod osąd indywidualny i własną refleksję
/fot. Magda Hueckel/
Przy okrągłym stole zebrała się publiczność, aby zagłosować w demokratycznych wyborach. To jej głos decydował o tym jak potoczy się spektakl, co dalej wydarzy się z aktorami. Podsuwane pytania ograniczały się wyłącznie do wyboru pomiędzy „tak”, „nie”, a czasem „nie wiem”. Przed każdym z zebranych leżała kartka i długopis oraz pilot do wskazywania odpowiedzi na zadane pytania. To miały być wolne wybory, w których każdy głosował według własnego przekonania. Przynajmniej tak się zdawało. Ale czy odpowiednia manipulacja aktorów nie sprawiała, że decydowaliśmy inaczej? Czy wstydząc się prawdziwych odpowiedzi naciskaliśmy nie ten klawisz co trzeba? A może po prostu nie chcieliśmy pokazać swojego prawdziwego oblicza?
Widzowie musieli nie tylko zaufać aktorom, ale i razem z nimi podjąć ryzyko. Zagrać w grę kompletnie nie znając jej reguł. Patrzą na obecny stan publiczności takie działania wydają się niemożliwe. Mało kto chce wziąć udział w widowisku, na które przyszedł, a co dopiero stać się jednym z elementów scenografii, stale wykorzystywanym. Ku zaskoczeniu, publiczność podjęła ryzyko. Ich totalne zaangażowanie wynikało z postawy aktorów, którzy wzbudzili na tyle poczucie bezpieczeństwa, że zebrani bez zająknięcia poddawali się narzucanej woli. Oddawali swoje rzeczy (w tym pieniądze), mężczyźni przepierali w suknie ślubne, palono papierosy, a także pito alkohol. Zapanowało rozluźnienie (a może otępienie?), które odpowiednio poprowadzone dopełniało się na wzór tekstu sztuki oraz zachcianek aktorów. Nawet głosowało tak jak przewidziano wcześniej.
Pytania były różne, bo dotyczyły samego pojęcia wolności i demokracji, ludzkich uczuć, egzystowania w świecie, spraw przyziemnych w tym ile, kto zarabia, ile ma wzrostu i ile waży. Nie obyło się również bez politycznych żartów i ironicznych uwag w stronę wyborów dokonywanych przez widzów. Przypadłość dało zauważyć się jedną, na scenie panowała nieszczerość. Ludzie głosowali, zdawałoby się, w myśl własnych przekonań, ale kiedy zostali zapytani przez aktorów o odpowiedzi, milkli. Jakby wstydzili się samych siebie. A pojawiające pytania bombardowały z różnych stron, z każdą nową sytuacją. Widz musiał się zdecydować natychmiast czy woli „czarne” czy „białe”, innej odpowiedzi zabroniono mu udzielać. W tym momencie jakby rozgorzała wewnętrzna dyskusja z samym sobą, przecież nie da się machinalnie podejmować decyzji. Czyż nie jest tak, że wolimy żyć w świecie „nie wiem” czekając aż sprawy same się wyjaśnią? Czy jesteśmy ludźmi którzy zawsze odpowiadają „tak” lub „nie”? Te pytania puszczone w eter pozostają bez odpowiedzi, bo każdy z nas jest przecież inny. Każdy myśli inaczej.
Szybko zmieniające sceny sztuki zdawały się być wyłącznie dobrą zabawą dla aktorów i publiczności. Teatrem w teatrze, kabaretem, dialogiem pomiędzy dorosłymi ludźmi. Wszystko toczyło się jak na specjalnie przygotowanej – dla gości wyselekcjonowanych - imprezie, na pograniczu stand-upu i performance. I tak rzeczywiście było dopóki spektakl trwał, bo po opuszczeniu sali, w głowie pojawiały się różne analizy wydarzeń minionych, specyfiki gry aktorskiej, scenografii, kostiumów i poruszonych tematów. Miliony interpretacji, które powoli zostawały przefiltrowywane przez świadomość widza. Nie zostawały jednak rozwiązywane tylko kołatały się po umyśle dla celów wyższych, może zrozumienia potrzeby własnego istnienia, a może odnalezienia swojego właściwego miejsca na świecie. Jak zapowiada tytuł, dostajemy to co chcemy, w co wierzymy, nie uzyskując jednak konkretnej odpowiedzi. Przytaczane sytuacje czy wątki pozostają wciąż otwarte. Pozostają dla widza, aby ten przetrawił je w sobie i być może wydał jakąś opinie. Na scenie to się jednak nie dzieje. Bo ona staje się wyłącznie etapem przejścia pomiędzy dwoma światami, do którego stara się przygotować nas Rubin i Janiczak.
Okrągły stół, który zarazem był sceną dla aktorów i miejscem dla widza odegrał niebywałą rolę. Jego wydźwięk polityczny był na tyle silny, że nie sposób było zapomnieć, co wiele lat temu się przy nim wydarzyło. Teraz to nam przyszło do niego zasiąść i spróbować swoich sił w rządzeniu. Podejmowane decyzje były jednak banalne i głupie, co boleśnie uświadamiali aktorzy rozkładając wszystko na czynniki pierwsze, nawet zachowania widzów. Nikt, komu powodziło się lepiej nie mógł spokojnie siedzieć przy tym stole, bo może akurat zostać zdemaskowany i pociągnięty do jakiejś odpowiedzialności. Przecież zasiadając tutaj stawaliśmy się wspólnotą, jednością, bez podziałów i ograniczeń. Klasy społeczne nie istniały. Różne religie nie istniały. Poglądy polityczne nie miały znaczenia. Płeć nie miała znaczenia. Wiek tak samo. A nawet to, kim byliśmy poza widownią.
Cały spektakl oparto na danych statystycznych, zasłyszanych opiniach, pojawiających się stereotypach. Zbierano w nim ludzkie doświadczenia kontrastując je z rzeczywistością. Nawet w wyświetlanych projekcjach ukrywało się więcej znaczeń niż w wypowiadanych słowach. Było gorzko i bardzo ironicznie. Pomiędzy demaskacją, a iluzją najważniejsza stała się druga z cech, którą aktorzy tworzyli, aby pokazać publiczności jak ta bardzo się myli, w jakim zakłamaniu konsumpcyjnego świata żyje i jak została utowarowiona. Z błahych sprawa tworzono dyskusje na temat kraju, w którym żyjemy. Tworzono historie absurdalne, gdzie nawet kura pakistańska wzięta została za uchodźcę. Janiczak i Rubin wmieszali się w trwającą debatę społeczną i swoim spektaklem głośno wyrazili, co o tym wszystkim sądzą. Pod pozorem przeniesienia Wolanda (Michał Czachor) i jego świty z Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa do współczesnej Warszawy dali wyraz poglądom, że obywatele żyjący w demokracji nie zmienili się nawet trochę, że nie wykorzystali podarowanej im wolność, że utknęli w miejscu i nie wiedzą co robić dalej, gdzie dalej pójść.
Korowiow (Jacek Beler) stale robi na ten temat badania i analizuje je na scenie nie dając nawet chwili na zaprzeczenia. Behemot (Mateusz Łasowski) próbuje przypodobać się kilku osobom z publiczności, aby wkupić się w ich łaski, może dla polepszenia swojego bytu, a może celowo siejąc zamęt w życiu każdego z wybranych. Hela (Klara Bielawka), chociaż większość czasu spędza na rozdawaniu widzom napoi to ona, jako pierwsza głośno wypowiada pytania o które inni boją się zapytać i wszczyna dyskusję. Na końcu pojawia się też Mistrz (Dawid Rafalski) i Małgorzata (Julia Wyszyńska), aby przypomnieć o uczuciach. O miłości, zapytać o jej sens, a w końcu mierzyć się z jej siłą, jeśli takowa w ogóle istnieje. Nie wątpię, że aktorzy niemało musieli się natrudzić, aby spójnie połączyć przytaczane wątki i nakłonić przy tym publiczność do współpracy. To się jednak opłaciło, bo dzięki nim ten spektakl naprał wielości znaczeń, stał się niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Każdy z grających dał popis swoich umiejętności i każdemu z osobna należałoby pogratulować świetnej roli. Ale pogratulować należy również reżyserowi Wiktorowi Rubinowi i dramaturżce Jolancie Janiczak, bo to dzięki nim ta wyjątkowa sztuka w ogóle powstała, niosła idee podniosłe i świetnie przemyślana wymierzała swoje działo, nie w poglądy polityczne, religijne czy jakiekolwiek inne, ale w samego człowieka. NAS, istniejących i podejmujących niewłaściwe decyzje.
/fot. Magda Hueckel/ |
Każdy dostanie to, w co wierzy
reżyseria: Wiktor Rubin
tekst i dramaturgia: Jolanta Janiczak
scenografia: Mirek Kaczmarek
kostiumy: Jolanta Janiczak, Hanna Maciąg
muzyka: Bartosz Dziadosz (Pleq)
światło: Marek Kozakiewicz
video: Hanna Maciąg, Marek Kozakiewicz
obsada: Klara Bielawka, Julia Wyszyńska, Jacek Beler, Michał Czachor, Mateusz Łasowski, Dawid Rafalski
0 komentarze