Spowiedź masochisty, reż. Greg Schwalbe
09:01
Sztuka Spowiedź masochisty w reżyserii Grega Schwalbe nie opowiada historii człowieka uwielbiającego sadomasochizm, lecz jest jego osobistym wyznaniem na temat obecnych sytuacji społecznych, politycznych, ekonomicznych i ciężaru męczeństwa „narzuconego” na Polskę. Dużo tutaj także obśmiewania ludzkiej głupoty i chyba dzięki temu spektakl, choć w dość specyficznej scenografii, jest niezwykle barwny i refleksyjny
/fot. Janusz Szymański/
Gdyby tak spróbować powiedzieć o czym właściwie był ten spektakl, to ciężko zdecydować się na jedną wersję, bo o kontekst lokalny, krajowy, a nawet światowy się tutaj otarto. Opowieść snuł człowiek utożsamiający się ze środowiskiem BDSM (od słów zaczerpniętych z angielskiego: bondage & discipline; domination & submission; sadism & masochism, S&M) i tak jak zapowiada tytuł sztuki jego wyznanie będzie mieć formę spowiedzi, osobistej refleksji o życiu, które dziwnym trafem było nieszczęśliwe. O samej postaci głównego bohatera (Adam Mortas) właściwie nie wiemy nic. Znamy jedynie jego fantazje erotyczne, które pomagają mu wedrzeć się do naszego życia. Jego celem jest uświadomienie zebranym, że dla spełnienia ukrytych pragnień jest gotów na wszystko. Zależy mu na poniżeniu i brutalizmie, dlatego też decyduje się na wiele ryzykownych zachowań, aby tylko poczuć mrowienie i to szalone uczucie ekstazy. Jak się okazuje wcale nie jest łatwo spełnić te wszystkie pragnienia, bo bohaterowi towarzyszy jakiś dziwny pech. I zamiast znajdować się na granicy niebezpieczeństwa trafia na same sielankowe historie. Bojówkarze nie walczą z nim, bo biorą go za „tajniaka”, straż miejska nie reaguje na zaczepki, kluby erotyczne nie przyjmują ze względu na zbyt wybujałą wyobraźnie, a zorganizowany strajk, który wywołuje na mieście rewoltę nie dotyka bohatera, bo ten przypadkowo wybrał się nie w to miejsce co trzeba.
Męcząc się z własnym nieszczęściem, w końcu dla bohatera przychodzi natchnienie w postaci snu. Warto zwrócić na niego uwagę, bo ten będzie bardzo często pojawiał się w opowieści, stając się elementem kluczowym do zrozumienia losów postaci i fabuły spektaklu. Bardzo dobrze na potrzeby wyraźniejszego podkreślenia dziejących się na scenie wydarzeń wykorzystana została gra słów i gra bohaterem. Pojawiają się sytuacje z życia codziennego, które demaskują absurdalność ludzkich działań. Tutaj jednak te wszystkie złe rzeczy stają się dobre. A raczej takimi widzi je bohater, któremu zależy wyłącznie na tym by być poniżanym. Kiedy Minister Finansów cofa dofinansowania, albo w ogóle ich nie przyznaje to ten się cieszy. A, żeby jeszcze bardziej absurdalnie było, to sam idzie do swojego szefa, aby błagać go o obniżenie zarobków poniżej średniej krajowej, w zamian za to obiecuje pracować lepiej niż dotychczas.
Jak się dowiadujemy później bohater pracuje na sześć etatów, zarabia po 200-300 złotych, ale czuje się spełniony, bo jego fantazje powoli zaczynały się spełniać. Co najlepsze nie istniało dla niego słowo strach, bo tam gdzie ono się pojawiało przybiegał pierwszy. Nie wstydził się głośno mówić, że jest wyłącznie zasobem ludzkim. Koniem, a jaki koń jest każdy widzi. I nawet Chińczycy, choć pracujący wydajniej niż Polacy czy cała reszta świata, nigdy nie mogli osiągnąć poziomu bohatera. Przecież to on był królem pracy. Cierpiał za miliony, „a jego imię Czterdzieści i Cztery”. W cierpieniu też odnajdywał siłę, która pomogła mu wygrać konkurs na najlepszego pracownika świata i którą dzielił się z innymi, nakazując im czuć ból, pomagający w pisaniu tych wszystkich martyrologicznych bzdetów tekstów, w głoszeniu hasła, że Polska jest „mesjaszem narodów”. W końcu jednak i bohater upada na kolana kierując swe serce w kierunku publiczności, aby i ona zrozumiała o co w tym całym męczeństwie chodzi.
Większość czasu bohater spędza na scenie sam wygłaszając obszerne monologi. I w nich jest ogromna siła, bo trafiają w punkt naszego kompleksu narodowego, polskości wzniosłej i w dużej mierze wymyślonej. Duża w tym zasługa aktora, którego charyzmatyczność udziela się publiczności. Wszyscy słuchają osobistych wyznań bohatera, reagując na nie śmiechem bądź zdziwieniem. A po aktorze widać, że bawi się swoją rolą znakomicie. Ale nie zawsze na scenie jest sam, bo pojawiają się obok niego inne postacie równie żywiołowe, co śmieszne. W ich tekstach można było dopatrzyć się niejednego odwołania do obecnej sytuacji w kraju czy na świecie. Po trochę to i nawet Łodzi się „oberwało”. Bohaterowie – mówiąc dosłownie – obśmiewali wszystko. Nie zostawili na żadnym z kontekstów niezdemaskowanego elementu. Nic zatem dziwnego, że przy takiej fabule na scenie pojawia się także Królowa Elżbieta II, Barack Obama, Amy Winehouse czy Papież Franciszek. Jednym słowem dzieje się i to całkiem sporo, a spowiedź masochisty zamienia się w modlitwę za kraj, świat i człowieka.
/fot. Janusz Szymański/ |
Spowiedź masochisty
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzitekst: Roman Sikora
przekład z czeskiego: Elżbieta Zimna, Małgorzata Sikorska-Miszczuk
dramaturgia i reżyseria: Greg Schwalbe
scenografia i kostiumy: Zuzanna Markiewicz
współpraca reżyserska, ruch sceniczny: Tomasz Dajewski
muzyka: Adam Mortas, Michał Korpecki
teksty piosenek: Małgorzata Sikorska-Miszczuk
asystent reżysera: Konrad Michalak
obsada: Barbara Dembińska, Magdalena Kaszewska, Wojciech Bartoszek, Michał Kruk, Konrad Michalak, Adam Mortas
2 komentarze