Car Samozwaniec, reż. Jacek Głomb

19:16

Car Samozwaniec w reżyserii Jacka Głomba przede wszystkim skupił się na pokazaniu niewłaściwych rządów, jako pułapki, która bez konsekwencji nie wypuszcza ze swoich szponów. Dzięki scenografii, stworzonej przez Małgorzatę Bulandę, dokonujące się akty brutalizmu umiejscowić możemy w dowolnym miejscu, dowolnym kraju. Nie musi to być jak głosi dramat Moskwa, ale równie dobrze dwór polski. Reżyser celowo bawi się taką konwencją, aby uświadomić swojemu odbiorcy, że miejsce wydarzenia nie jest ważne. Liczy się człowiek i to, co z sobą przynosi

Na scenie rzeź i to dosłowna. Krew leje się strumieniami, a aktorzy ubrani w skórzano-tekstylne fartuchy biegają po scenie z nożami i siekierami, co jakiś czas przystając, aby „niechcący” szturchnąć i popchnąć swojego biegnącego współtowarzysza. Postacie, jakie wykreują stworzą dwa obozy: Polski i Rosyjski. Pierwszy z nich reprezentować będą: książę Wiszniowiecki (Bogdan Grzeszczak), sekretarz Buczyński (Paweł Placat) i starosta Mniszek (Mateusz Krzyk), drugi zaś, bojarów w czarnych fartuchach: Mścisławski (Bartosz Turzyński), Golicyn (Rafał Cieluch) i Wasil Szujski (Paweł Wolak). Starcie tych dwóch grup to walka pomiędzy cywilizacją Wschodu i Zachodu, walka o władzę i pieniądze. Każdy z nich chce coś ugrać na polityce, dlatego też nie zwracając uwagi na swoich przyjaciół knuje dla osiągnięcia własnych korzyści. Nikogo z nich nie zainteresują losy kraju, a jedynie własny interes, a co za tym idzie cynizm i egoizm.

Na czele tych grup stanie Dymitr Samozwaniec I, który z pomocą Polaków zdobył Kreml. Kim właściwie był ten człowiek do dziś pozostaje tajemnicą. Historycy spierają się czy był oszustem czy prawdziwym potomkiem Iwana Groźnego, za którego się podawał. Tak czy inaczej, prawdą jest, że wraz z polskimi sprzymierzeńcami pokonał Borysa Godunowa i zasiadł na rosyjskim tronie. W rolę Dymitra wcielił się Albert Pyśk, który jak nikt ożywił obrazy na scenie. Był dynamiczny i energiczny, a jego donośny głos wyrywał z letargu nudy. A tej tutaj nie zabrakło, bo nie dość, że sam dramat Adolfa Nowaczyńskiego Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody jest niezbyt ciekawy to podobnie było ze sztuką, przynajmniej przez większą jej część.

Cara Dymitra Joannowicza nie można opisać inaczej jak człowieka łagodnego, wybaczającego, na polityka się nienadającego. Na młodego podlotka biegającego za pannami i dobrymi imprezami. W końcu za człowieka niedoświadczonego, którym z łatwością można sterować i wydawać polecenia. Od samego początku budzi on niechęć wśród swoich sprzymierzeńców, ale mimo wszystko ci go wychwalają, bo liczą na jakieś profity. Atmosfera panująca między wszystkimi bohaterami to przede wszystkim knucia i intrygi. Próby obalania poszczególnych władz i ustanawiania nowych. Sztuka staje się także mową obojętną o rodzimej kulturze i religii, gdzie poniewierane zostają obyczaje starej Rosji, a chlubi się europejską kulturę. Ale jakby tego było mało wychwali się jeszcze chciwość człowieka, w brutalny sposób pokazując, czym ona jest i do czego prowadzi.

Adaptacja utworu Nowaczyńskiego przez Roberta Urbańskiego nieco dramat ożywiła i uwspółcześniła. Stworzyła z niego prawdziwą rzeź polityczną, pełną zbrodniczych intryg, w której bohaterowie stali się politykami niosącymi śmierć. Takie odczytanie sztuki przynosi też scenografia, która w całym tym dramacie okazała się być najlepszą. Jest otwarta, pokryta srebrzystą blachą i idealnie przemienia się w miejsc tortur. Co jakiś czas w tej przestrzeni pojawi się stół do wymierzania kar za niestosowne zachowania i płonący ogień. Brutalizm jak czerwona ciecz lać się będzie po scenie. Ale na koniec i tak okaże się, że było zbyt mało krwi i krwawych rządów. A tekst dramatu, mimo że trochę współczesny nie otworzy przed widzem żadnych podniosłych, ważnych czy jakichkolwiek interpretacji. Miejscami będzie też niezrozumiały, bo prezentowany język z elementami nowoczesnymi ni to staropolski ni starorosyjski.

Całe szczęście, że z upływem minut sztuka stawała się coraz bardziej ciekawa. Punkt zwrotny nastąpił w momencie, kiedy Dymitr targany uczuciami do kilku kobiet: córki Borysa Godunowa, Xeni (Magda Skiba), Maryny Mniszkównej, polskiej panny (Małgorzata Patryn) i dam dworu Turbeckiej (Małgorzata Urbańska) i Rostowskiej-Szujskiej (Magda Drab) przeżył jakąś wewnętrzną przemianę. Stał się bardziej bezwzględny i pewny swoich dokonań. Wreszcie objął ster i zaczął rządzić tak jak należy. I choć nie trwało to długo to od tego właśnie momentu spektakl stał się ciekawy. Zaczęło interesować to, co działo się na scenie, ten egozim i zapatrzenie w siebie bohaterów, które ostatecznie doprowadzi do klęski każdego z nich. Ale uwieńczeniem tych wszystkich dokonań, będzie zamordowanie Dymitra Samozwańca i jego ciało unoszące się na metalowych łańcuchach nad scenografią. I ta krew wciąż cieknąca, wciąż się przelewająca, która niewyraźnie, ale powie, że za złe czyny płacić nie trzeba, a winnych całego zajścia nie przyjdzie znaleźć. Przetrwali ci, co mieli, najsilniejsi i najbardziej chytrzy.

/fot. teatr.legnica.pl/
Car Samozwaniec
autor: Adolf Nowaczyński
reżyseria: Jacek Głomb
adaptacja: Robert Urbański
scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda
muzyka: Kormorany – Jacek „Tuńczyk” Fedorowicz, Piotr „Blusmen” Jankowski, Krzysztof Konik Konieczny, Artur Gaja Krawczyk
ruch sceniczny: Witold Jurewicz
obsada: Magda Drab, Małgorzata Patryn, Anita Poddębniak, Magda Skiba, Małgorzata Urbańska, Bartosz Bulanda, Rafał Cieluch, Robert Gulaczyk, Filip Gurłacz, Bogdan Grzeszczak, Hubert Kułacz, Mateusz Krzyk, Paweł Palcat, Albert Pyśk, Mariusz Sikorski, Bartosz Turzyński, Paweł Wolak


*spektakl prezentowany w ramach 36. Warszawskich Spotkań Teatralnych

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE