Dziady, reż. Eimuntas Nekrošius
10:49Kiedy okazało się, że Teatr Narodowy w swoich planach ma wystawienie Dziadów, a ich reżyserem zostanie Eimuntas Nekrošius pojawiły się też informacje, że Litwin od lat 80. czekał na taką szansę. Jego wcześniejsze próby podjęcia tematu kończyły się fiaskiem, gdyż z przyczyn politycznych zrobienie dramatu na Litwie okazało się niemożliwością. Taka możliwość przyszła tu, u nas, w Polsce. Z jednej strony wielu mogło zastanowić, po co kolejna próba interpretacji Dziadów Mickiewicza, skoro mamy już Dziady Michała Zadary i Dziady Radosława Rychcika, z drugiej zaś przyszło oczekiwanie jakiegoś nowego, świeżego spojrzenia
/fot. Teatr Narodowy/
Nikogo nie powinno, więc zdziwić, że właśnie dzięki tej inscenizacji kraj zyskał interpretację utworu bez żadnych prawd i zbędnej podniosłości. Wreszcie obyło się to bez nadawania Polsce honorowego tytułu mesjasza narodów. Dziady Nekrošiusa rozegrały się w cieniu – i to dosłownym – Adama Mickiewicza. Zarys jego sylwetki czuwał nad całością dramatu, a pomnik, co jakiś czas pojawiał się w oddali sceny, aby przypomnieć o sobie, wielkim wieszczu i dopilnować, żeby Dziady nadal naznaczone były ręką pisarza i poety. Być może też po to, aby w naszej świadomości pozostała ta niemoc wyzbycia się już raz przedstawionej wizji. Lecz mimo tego, że duch Mickiewicza krążył po scenie (podobnie jak wiele innych dusz przywołanych podczas obrzędu dziadów) reżyser odciął się od wielkiego patosu i wielkich słów. Nie zabrał się za poruszanie tematów w danej chwili modnych, tylko całkowicie od tego odcinając uczynił z Dziadów sztukę uniwersalną i nienaznaczoną historycznie.
Parząc na odczytanie tekstu przez Nekrošiusa gdzieś niezauważone pojawia się pytanie, czy to nie my przypadkiem nadaliśmy temu utworowi znaczenia i słów wielkich? Bo to, co ukazuje na scenie reżyser – nawet Wielka Improwizacja – wydaje się zbyt prostolinijne. Odcinając się od każdej z interpretacji łączącej się z tematyką narodową na scenie nie pozostaje nic poza dużą ilością obrazów, kształtujących formę oraz treść i symboli, których przesyt często prowadzi do niezrozumienia. Jeden z tych symboli będzie jednak szczególnie znaczący, bo pozwoli spojrzeć na to odczytanie Dziadów wyłącznie jak na rozprawę między umarłymi. Tym znakiem są maki. Z jednej strony mające chronić przed duchami i czarownicami, z innej łączyć ze światem zmarłych. Być symbolem czarów i magii, tego, co pozaziemskie. Ale warto także bliżej przyjrzeć się scenografii autorstwa Mariusa Nekrošiusa (syna reżysera), która jeszcze bardziej przekonuje, że dziejący się na scenie obrzęd należy wyłącznie do zmarłych, do świata mroku. Przestrzeń przypomina cmentarzysko (z wykopanymi dołami), a na niej panuje totalna pustka. Widać tylko unoszący się dym i mrok oplatający całość, wywołujący uczucie lęku i grozy, i nadchodzącego zła. Pojawiające się zaś postacie wykonują nienaturalne ruchy, wydają z siebie odgłosy zwierząt. Jest coraz mroczniej. Cmentarzysko momentami zaczyna przypominać piekło, gdzie duchy nieczyste prowadzą swoje rozgrywki z minionym życiem, gdzie szatan przemówi i w obrzęd dziadów i śmierci zaingeruje.
Eimuntas Nekrošius obedrze także ze słów wielkich Wielką Improwizację, widzenie księdza Piotra, a także toczące się rozmowy na Salonie Warszawskim. Grzegorz Małecki grający Gustawa-Konrada w Wielkiej Improwizacji nie zazna czegoś na poziomie sił wyższych, ta walka między siłami dobra, a zła przestanie mieć tutaj jakiekolwiek znaczenie, to nie ona opowie o człowieku i jego zmaganiach z „czymś” ważnym. Małecki stanie na środku sceny i bez żadnego przerysowania zacznie cytować monolog Konrada z III części Dziadów. Jego słowa zdawać się będą jakby wypowiedziane po raz pierwszy. Bez żadnego przygotowania, bez żadnego gestu, po prostu na biało. Początek tego monologu poprzedzi dźwięk zdartej płyty gramofonowej, jakbyśmy po raz kolejny odsłuchać mieli tekst dobrze już znany. Tak się jednak nie dzieje, bo Małecki czyni ze swojego monologu wyznanie przegranego, zmagającego się z jakąś niejasną i nieodkrytą materią. W końcu pytając dokąd tak naprawdę zmierza Konrad i czy on w ogóle gdzieś zmierza? Lecz za moment to już nie z Konradem mamy do czynienia, a z samym Adamem Mickiewiczem, który dopowiada słowa Wielkiej Improwizacji. W końcu zostaje pochowany w grobie ze swoich dzieł, w swojej wielkości i chwale. I reżyser umyślnie pokazuje, jak wielką siłę i moc ten wieszcz nadal ma. Jak jego głos ociężale i dobitnie potrafi unosić się nad historią narodów. A Grzegorz Małecki wspaniały w tej roli wszystko to podkreślić i odpowiednio przekazać.
Kolejna ważna scena to widzenie księdza Piotra (Mateusz Rusin), w którym to duchowny stanie na jednej nodze jak bocian i rozpocznie swój monolog. Według dawnych wierzeń bocian powstał z człowieka. Była to kara, jaką zesłał na niego Bóg za niedopełnienie rozkazów. Ale obok tego wierzenia pojawia się także inne mówiące o tym, że bocian jest symbolem odrodzenia, nowego życia, a także takie mówiące o tym, że jest on łącznikiem pomiędzy światem ziemskim, a tym istniejącym poza jego granicami. I w którą symbolikę by tutaj nie zwrócić swojego wzroku, każda wydaje się prawidłowa, bo ksiądz targany przez misję ocalenia narodu staje na scenie, aby doznając łaski Boga przynieść ludziom ocalenie i dobro, on istota przez niego stworzona. Aby ostatecznie pojawić się na scenie z przepowiednią dla siebie i Konrada. I w końcu scena Salonu Warszawskiego, któremu daleko było do tradycyjnego odczytania. Bohaterowie ubrani w stroje lat 80. dobrze się bawią na przygotowanym przyjęciu. Scenografia przypominająca teraz pole golfowe pokazuje jednocześnie jak beztroskie życie prowadzą, że nawet rzeczy wielkie są dla nich błahe i nic niewarte. Zaraz pojawi się scena zbiórki pieniędzy, które przekazane miały być na cele charytatywne lecz ich waga jest tutaj na tyle ogromna, że liczy się tylko to, kto ile zapłacić, a nie czy chciał nieść jakąkolwiek pomoc. Salon Warszawski zostaje ośmieszony. Jego bohaterowie stają się nic niewartymi błaznami żyjący w bańce pieniądza i zła tego świata. Zatem czy scena z Dziadów Mickiewicza, która według niego miała pokazać podejście to patriotyzmu, chęci zmian i wiary w to, że dobro ostatecznie zwycięża miała tutaj jakiekolwiek znaczenie? Nie, bo odczytanie reżysera stawia na to, co dzieje się z człowiekiem i jego życiem teraz, wyznaczając kierunek naszym myślą na jego chytrość.
Szatańska moc, która obrzęd dziadów przywołała i trzymać będzie piecze nad całą sztuką, i jej kierunkiem ukrywa się pod postacią Guślarza (Marcin Przybylski). Nie chce tutaj nieść pomocy duszom zmarłym, a jedynie pozwolić im ujawnić się i rozejść po ziemi cierpiąc. Staje się on przewodnikiem wszystkich dusz zabłąkanych, a raczej ich panem, na którego rozkaz mają zjawiać się w gotowości. Część dusz widzimy od samego początku trwania sztuki, cześć ujawniać się będzie stopniowo. Aż w końcu sam Guślarz stanie się diabłem, którego głos wieść będzie chciał Konrada i który przybijając pieczęć w odpowiednim miejscu zagarnie czyjś duszę, czyjś los, a nawet przyszłość kraju i świata. Początek Dziadów będzie też jego końcem, gdzie Marcin Przybylski ustawiając się z boku sceny po raz ostatni da sygnał do rozpoczęcia dziadów. Kurtyna opadnie, a on wpatrując się otępiałym wzrokiem w publiczność z miejsca się nie ruszy, pozwalając tym samym trwać i nieść przesłanie nadchodzącym duszom.
/fot. Teatr Narodowy/ |
Dziady
tekst: Adam Mickiewicz
reżyseria: Eimuntas Nekrošius
muzyka: Paweł Szymański
scenografia: Marius Nekrošius
kostiumy: Nadežda Gultiajeva
reżyseria światła: Audrius Jankauskas
opracowanie tekstu: Rolandas Rastauskas
asystentka reżysera: Anna Turowiec
realizatorzy dźwięku: Rafał Barański, Mariusz Maszewski
realizatorzy światła: Bartłomiej Kaczalski, Zbigniew Szulim
obsada: Grzegorz Małecki, Marcin Przybylski, Mateusz Rusin, Wiktoria Gorodeckaja, Piotr Grabowski, Kinga Ilgner, Danuta Stenka, Arkadiusz Janiczek, Bartłomiej Bobrowski, Katarzyna Dorosińska, Karol Dziuba, Anna Grycewicz, Joanna Gryga, Robert Jarociński, Paulina Korthals, Grzegorz Kwiecień, Kacper Matula, Kamil Mrożek, Szymon Nowak, Paweł Paprocki, Piotr Piksa, Katarzyna Pośpiech, Paulina Szostak, Magdalena Warzecha, Adrian Zaremba
0 komentarze