Komedia Woody Allena o prędkości rollercostera. Wywiad z Sonią Bohosiewicz

10:03

Woody Allen po raz kolejny zagości na deskach Teatru 6. piętro. Tym razem na warsztat wzięto sztukę Old Saybrook, która do tej pory nie została wystawiona na żadnej scenie europejskiej. - Jesteśmy pionierami – mówi Sonia Bohosiewicz, która w spektaklu zagra jedną z głównych ról. A w jaką rolę wcieli się dokładnie aktorka? Wrażeń na pewno nie zabraknie, bo jak sama mówi komedia potoczyć się z prędkością rollercostera


Agnieszka Kobroń: W jednym z wywiadów powiedziała pani, że zawsze jest inna. Inna, jako aktorka, mama czy przyjaciółka. Mnie najbardziej interesuje to pierwsze. Jaka jest pani, jako aktorka?
Sonia Bohosiewicz: To pytanie należałoby zadać osobom, które ze mną pracują i które mnie oglądają. Staram się być zdyscyplinowana, ale jednocześnie nie stracić tego, co najważniejsze w tym zawodzie, czyli wyobraźni, spontaniczności i bezkompromisowości. Aktorstwo przynosi mi dużą satysfakcję i wykonując ten zawód czuję się właściwym miejscu.

Niebawem na scenie Teatru 6. piętro odbędzie się premiera sztuki Woody’ego Allena Miłość w Saybrook. Słyszałam, że jest pani miłośniczką tego reżysera?
To prawda, bardzo go lubię. Jego filmy są zawsze przemyślane, błyskotliwe i zabawne. I nie do przecenienia w Woody Allenie jest jego wiarygodne oraz inteligentne poczucie humoru.

Za to ceni go pani najbardziej?
Tak, bo to jest bardzo trudne. Dużo łatwiej jest widza wzruszyć niż rozśmieszyć.

Ma pani jakiś ulubiony film Allena, do którego lubi wracać?
Ciężko jest mi się na coś zdecydować, bo wszystkie jego filmy bardzo lubię i do nich wracam. Ale jeśli mam już wybierać to chyba jednym z ulubionych jest Zelig.

Kiedy otrzymała pani propozycję zagrania w spektaklu Miłość w Saybrook w reżyserii Eugeniusza Korina to jaka była pani pierwsza reakcja?
Kiedy padła propozycja ze strony pana Eugeniusza bardzo się ucieszyłam, ponieważ nazwisko Woody Allena jest gwarantem jakości i po przeczytaniu sztuki jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym przekonaniu. Oczywiście, niektóre scenariusze są bardziej lub mniej udane, ale przypuszczam, że większość dramaturgów chciałoby mieć chociażby najgorszą rzecz napisaną przez Allena. My wzięliśmy na warsztat sztukę, której jeszcze nikt nie wystawił na scenie polskiej, a nawet europejskiej, więc jesteśmy trochę takimi królikami doświadczalnymi. Jesteśmy pionierami, co wobec sztuk Woody’ego Allena jest chyba ewenementem.

Jako, że jest to prapremiera na scenie europejskiej to nie wiążą się z tym żadne obawy?
Obawa, że coś może pójść nie tak jest zawsze. Nawet jeśli decydujemy się na wystawienie show pod tytułem Mamma Mia, które sprawdziło się na każdych deskach teatralnych, w każdym języku, w każdej szerokości geograficznej. Kiedy jednak zbliża się data premiery to niezależnie od tego, jaką sztukę się wystawia wszystkim zaczynają lekko drżeć kolana. Pojawia się wahanie czy aby na pewno widz się roześmieje. W komedii weryfikowalność jest natychmiastowa, po prostu nie słychać śmiechu z widowni, a jeżeli go nie ma w komedii to znaczy, że coś jest źle. Więc tu jakby jest nasze oczekiwanie tego spotkania z publicznością, która wypełni swoimi reakcjami momenty.

W jakie roli zobaczymy panią w tym spektaklu?
Zagram Sheile, która jest w siedmioletnim już związku z Normanem – w tej roli Marcin Perchuć. Będziemy świętować naszą rocznicę ślubu i na przyjęcie wpadnie moja siostra Jenny z mężem (Joanna Liszowska i Wiktor Zborowski), a potem przez przypadek dołączy pewna para: Sandy i Hal (Barbara Kurdej-Szatan/Anna Cieślak oraz Szymon Bobrowski). Wtedy rozpocznie się iście allenowska komedia, która toczyć się będzie z prędkością rollercostera.

Zagra pani Sheile, która jest psycholożką…
Moja bohaterka jest typem osoby spokojnej, przemyślanej, panującej nad swoimi emocjami. I jeżeli domniemywać, jaki zawód wykonuje, to tak, mogłaby być psychologiem.

Więc mam rozumieć, że pani rola będzie bardzo stonowana?
W założeniu jestem bardzo stonowaną osobą, ale już w dziesiątej minucie zadziewa się coś takiego, co powoduje, że mnie z tego mojego spokojnego tonu prosto z czechowowskich dramatów wytrąca i nie pozwala się już uspokoić do samego końca. Także ten mój stonowany nastrój niedługo potrwa.

Wiem, że w spektaklu będzie można usłyszeć wiele aranżacji muzycznych czy panie też zaśpiewa?
To będą przepiękne aranżacje Tomasza Szymusia. Oprócz mnie, śpiewać będzie także Marcin Perchuć, Wiktor Zborowski i Joanna Liszowska, ją usłyszymy najczęściej.

A zdradzi pani choć kilka utworów jakie będzie można usłyszeć?
Tego chyba nie mogę powiedzieć, aczkolwiek na pewno będą to bardzo rozpoznawalne fragmenty, które publiczność może pod nosem nucić razem z nami i też po wyjściu ze spektaklu.

Oprócz tego, że występuje pani na scenie, jako aktorka bardzo często można także usłyszeć panią śpiewającą. Zastanawiam się czy jako mała dziewczynka chciała pani zostać aktorką czy piosenkarką?
Nigdy, jako małej dziewczynce nie przyszło mi do głowy, żeby zostać piosenkarką. Zawsze myślałam, że chciałabym grać w teatrze.

To kiedy przyszedł ten moment, że zaczęła pani występować na scenie i śpiewać?
Zazwyczaj moje śpiewanie związane jest z graniem. Biorę udział w przedsięwzięciach gdzie wykorzystywany jest mój talent wokalny, aczkolwiek teraz po Ekscentrykach, kiedy miałam dłuższe warsztaty wokalne, żeby przygotować się do śpiewu jazzowego, takiego jakie było potrzebne w tym filmie, to rozsmakowałam się szalenie w śpiewaniu i mam ochotę rzeczywiście zacząć to robić. To znaczy, przygotowuję pewien projekt, widowisko, dotyczące piosenek Marilyn Monroe.

Może pani coś więcej powiedzieć o tym projekcie?
Chciałabym o nim powiedzieć dopiero wtedy jak będziemy bliżej rozpoczęcia projektu. Mam nadzieje, że to nastąpi już we wrześniu.

Zdarza się pani przywiązywać do ról bądź obdarzać je jakimś sentymentem?
To chyba jest jak z życiem, czyli że do każdego kawałka czujemy jakiś sentyment. I nawet, jeśli coś było trudne to gdzieś zostaje. Nie mówię tutaj tylko o pracy, ale o każdym związku, przyjaźni czy innych znaczących rzeczach.
Oczywiście, jeśli wspomnieć jakieś krótkie serialowe epizody to nie będę mówić, że ta rola pozostała mi w pamięci, bo tak nie jest. Aczkolwiek zazwyczaj praca nad rolą teatralną czy filmową jest już dłuższym procesem, który zawsze pozostawia jakiś ślad. Spotykam się z przypadkową grupą ludzi, która została wybrana przez reżysera czasami nawet na sześć miesięcy. Wchodzimy z sobą w jakieś relacje i ostatecznie gdzieś tam się zaprzyjaźniamy. Zazwyczaj filmy i praca w teatrze dają mi jedną, dwie, kilka osób, które zostają ze mną w życiu. I tak jest zawsze, bo grając razem odbywamy pewną przygodę, ciężkiej pracy, potem wielokrotnego grania, jeżdżenia, tremy, sukcesu scenicznego czy wspólnego świętowania, a to naprawdę bardzo łączy.

To jak będzie w przypadku tego spektaklu?
Jestem zachwycona obsadą sztuki i strasznie się cieszę, że udało mi się z nimi spotkać. Z niektórymi widzę się już któryś raz, a z niektórymi pierwszy. Z Anią Cieślak mam za sobą spektakl Elektra w reżyserii Barbary Sas na scenie Teatru Słowackiego, dobrych kilka lat temu grała moją siostrę. Z panem Zborowskim dopiero, co jesteśmy po sukcesie Ekscentryków. Z Marcinem Perchuciem spędziliśmy trzy lata w kamperze i przed kamerą serialu Usta Usta, ale scenicznie spotykamy się po raz pierwszy. Z Joasią Liszowską znamy się bardzo dobrze ze szkoły teatralnej, ona była o rok czy dwa niżej ode mnie. Z Basią i Szymonem gram po raz pierwszy, a pana Andrzeja Poniedzielskiego znam ze spotkań na różnych scenach kabaretowych, kiedy jeszcze działałam na tym polu i byłam w grupie Rafała Kmity. Świętowaliśmy niejeden kabareton, niejeden festiwal kabaretowy Paka.

Jak pani wspomina ten okres?
Cudownie, bo to był bardzo kolorowy czas w moim życiu. Ale ten etap jest już ostatecznie zamknięty.

Może już tak na zakończenie powie pani kilka słów, żeby zachęcić widzów do zobaczenia spektaklu Miłość w Saybrook?
Mnie się wydaje, że ich w ogóle nie trzeba zachęcać. Chyba musiałabym dać jakąś radę, której nie mam de facto, jak to zrobić, żeby zdobyć bilet na nasz spektakl. Z tego co wiem bilety rozchodzą się w ekspresowym tempie, co oczywiście nas aktorów bardzo cieszy. To tylko potwierdza, że nie potrzebne są jakieś specjalne słowa namawiające widzów do obejrzenia sztuki. Ja bardziej namawiam do niepoddawania się i jeżeli komuś teraz nie uda się zdobyć biletu to niech próbuje za jakiś czas, do skutku, bo naprawdę warto.

/fot. Jaroslaw Niemczak/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE