Tata wiesza się w lesie, reż. Monika Rejtner

11:15

Debiut Moniki Rejtner, dramaturżki i teatrolożki, choć nie zachwyca, to mimo wszystko pozostaje monodramem dotykającym tematów trudnych, często tych, o których rozmawiać nie umiemy. Granicząc na skraju życia prawdziwego i tego fikcyjnego, przedstawia historię młodego chłopaka, które zniszczyło dzieciństwo i relacja z ojcem

/fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska/

W bliżej nieokreślonej przestrzeni rozegrał się monodram Tata wiesza się w lesie. Mogliśmy być w szpitalu psychiatrycznym, w zaświatach, w wymyślonej przez bohatera krainie, w końcu, w jego umyśle. Możliwości było wiele, a każda pasowała do opisywanych przez mężczyznę sytuacji. Sama zresztą scenografia: kwadratowa przestrzeń otoczona białym płótnem, na którym wyświetlały się projekcje filmowe, pozwalała na umieszczenie akcji dokładnie w takim świecie, jakim chciał widz, dopasować do jego własnych doświadczeń i najbardziej pasujących wyobrażeń. Pierwsze zderzenie ze spektaklem na myśl przywodzi film Her w reżyserii Spike’a Jonze’a, gdzie główny bohater zaprzyjaźnia się z nowoczesnym systemem operacyjnym. A właściwie, z głosem kobiety, który ten system mu ofiarował. Bohater spektaklu też wydaje się zaprzyjaźniony z dziewczyną wyświetlaną na ścianach pomieszczenia, w którym jest zamknięty. Wydaje się, bo co jakiś czas ją obraża i wyzywa od najgorszych. Mimo jednak wszystko, opowiada o sobie i swoim życiu. O tym jak bardzo jest nikim, jak bardzo sobie nie radzi i jak bardzo boi się świata.

Milknie. Przełącza obraz. Kobieta znika. A on zostaje sam. Kiedy obraz pojawi się znów, wtedy także zaczynie się kolejna opowieść o ojcu alkoholiku, matce alkoholiczce i synu, który musiał dać radę, a nie potrafił. Główny bohater prowadzi przez swoją opowieść w dość zawiły sposób. Nie chcąc odkryć prawdziwego wnętrza przed nikim, a już na pewno nie samym sobą. I choć wiele razy mówi, że jest zerem, że świat dawno się od niego odwrócił, a on całymi dniami siedzi zamknięty w czterech ścianach, to zawsze burzy teorie jakoby miał być chory na depresję czy inną umysłową chorobę. Przez jego wypowiedzi przebijają się obrazy z dzieciństwa, które są sprawcami wszystkich jego traum. Rozmowa z „komputerową” dziewczyną jest swego rodzaju terapią, która ma pomóc mu uwolnić się z dawnego życia. Zrzucić stu kilogramowy nadbagaż ojca i w końcu stać się mężczyzną, a nie być stale małym chłopcem, jakim pozostawili go rodzice.

W roli bohatera, zniszczonego życiem człowieka, Piotr Żurawski. Na scenie miałam przyjemność zobaczyć go w spektaklu Koń, kobieta i kanarek i wtedy jego rola zachwyciła. Budziła emocje, a raczej tymi emocjami targała we wszystkich możliwych kierunkach. Była po prostu dobra. W monodramie Tata wiesza się w lesie pojawiło się wiele wątpliwości. Zwłaszcza przy wykorzystywanych ekspresjach, które często wydawały się niepotrzebne lub zbyt silnie zaakcentowane. Często też brakowało pełnego oddania się roli. Trzeba było wysiłku, żeby znaleźć wspólny język pomiędzy bohaterem spektaklu, a aktorem. Ale Piotr Żurawski, choć idealny w tej roli nie był, to poradził sobie z ciężarem, jakim monodram go obciążył. Uniósł godnie swoją samotność na scenie i zagrał tak, że jego opowieści, mimo wszystko, słuchać się chciało. Traumy, nierozwiązane problemy przemawiały zewsząd. Czuć było ciężar bohatera i życia, jakie go spotkało. Wyczuwało się to ze słów padających ze sceny. Z tekstu, który będąc połączeniem wielu naukowych dzieł, przygotował Przemysław Pilarski. Sama zaś reżyseria, trochę odebrała charakteru sztuce mogącej poruszyć. Nie widać było ręki, która czuwając nad całością potrafiła postawić znak stop i zawrócić aktora z niewłaściwej drogi interpretacji.

/fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska, fb.com/przegladmonodramu/

Tata wiesza się w lesie
Ogólnopolski Przegląd Monodramu Współczesnego (wydarzenie towarzyszące)
reżyseria: Monika Rejtner
dramaturgia: Przemysław Pilarski
obsada: Piotr Żurawski, Karolina Staniec

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE