Małe zbrodnie małżeńskie, reż. Marek Pasieczny
11:26Wystarczyło niewiele: biało-czarna ściana, nieduży stolik i dwie walizki, żeby przedstawić skomplikowaną historię o porywczej miłości i usiłowaniu zabójstwa. Na pewno nie będzie to opowieść o małżeńskich zdradach czy zazdrosnych mężach i kochankach, bo Małe zbrodnie małżeńskie w reżyserii Marka Pasiecznego, potoczą się w zupełnie inną stronę. A zamiast walczących o serce ukochanej mężczyzn, zobaczymy – ku zdziwieniu – kochające się małżeństwo. Tak rozpocznie się opowieść o dwójce ludzi, którzy z miłości się nienawidzili, a z pożądania odtrącali
/fot. fb.com/teatrmazowiecki/
Lecz zanim historia znajdzie swoje ujście to na początek trafimy wprost w idealny – bo tak się wydaje – związek Lisy (Emilia Komarnicka) i Gillesa (Redbad Klijnstra), nad którym to, na skutek wypadku zawisły czarne chmury. Gilles traci pamięć, a Lisa za wszelką ceną próbuje przywrócić mężowi wspomnienia. Opowiada kim był, jak się zachowywał, co lubił, a czego nie. Jest miła, troskliwa… Tak wydaje się na samym początku, szybko jednak w postawie kobiety zobaczymy jakiś fałsz. A w każdym wypowiadanym przez nią słowie poczujemy ironiczny ton. Szala życzliwości w kierunku męża przechyli się jeszcze bardziej. Szkoda nam będzie tego biednego człowieka, który nikogo ani nic nie poznaje. Szkoda nam będzie męża, który oszukiwany jest przez żonę, bo przecież ta fałszywa postawa kobiety musi z czegoś wynikać. Może go zdradziła? To byłoby jednak zbyt łatwe, a przecież z tego spektaklu nie ma powstać żadna prosta historia o miłości, tylko prosta historia o morderstwie. Pytanie tylko, jakim?
Wątek kryminalny zawisł w powietrzu. A widz niczym w Detektywach próbować będzie rozwikłać tajemniczą sprawę wypadku Gillesa i nietypowego zachowania Lisy. Zanim jednak jakiekolwiek fakty zdążą się połączyć, zagadka zostanie rozwikłana przez samych bohaterów, a publiczności postawione kolejne zadanie. Tym razem wcielając się w Sędzię Anne Marię Wesołowską należy wydać wyrok na oskarżonego, który dopuścił się czynu niegodnego. Niełatwe to będzie zadanie, zwłaszcza, że czyn wyda się uzasadniony. A zachowanie Lisy i Gillesa w jakimś stopniu słuszne. I tak, w niełatwy sposób będziemy próbować rozwikłać spektakl Małe zbrodnie małżeńskie, co dostarczy nie lada wyzwania i przyjemności z przypisanego zadania. Warto zwrócić uwagę na ciszę, która odegra tutaj dość ważną rolę. Stanie się ona kolejnym bohaterem, który wiele może nam podpowiedzieć. Z kolei, scenografia, której duża część nie została zagospodarowana żadnym rekwizytem, co może wydawać się niedopatrzeniem, nada sztuka charakteru. Obszerne zaś didaskalia wypowiadane przez aktorów uczynią z niej całość. Dopełniają brakujących elementów poprzez stymulowanie wyobraźni publiczności.
Redbada Klijnstra zazwyczaj widywałam w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego i na tej podstawie zbudowałam sobie pewien obraz aktora. Ciężko mi było wyobrazić go sobie w spektaklu o lekkim zabarwieniu komedii. Jakież było moje zdziwienie, kiedy Klijnstra w roli Gillesa, zaczynał swój aktorski popis. A przypisane mu cechy bohatera ujawniać się już na samym poziomie słowa. Nie trzeba było w tej kreacji wielu gestów, żeby prawidłowo odczytać postać, a odpowiedni ton głos dodał tylko pikanterii dialogom sztuki. U boku aktora zobaczymy Emilię Komarnicką, która kreując postać Lisy, stworzyła idealny obraz kobiety przebiegłej, ale czułej zarazem, którą miłość do drugiego człowieka zabija. Jej rys jest ostry, nie da ukryć się dominujących cech, ani zamiarów kołaczących się w jej głowie. Z jednej strony jest otwartą kartą, z której zachowań jesteśmy w stanie wiele wyczytać, z drugiej zaś tajemniczą damą, w której umysł nie jesteśmy w stanie wniknąć. Te dwie role, Lisy i Gillesa, wykreowane na inny obraz, grać muszą kochające się małżeństwo. I choć nie pasują do siebie wcale to potrafią się spotkać na jakiejś płaszczyźnie. Ich związek na etapie psychicznym staje się jasny i klarowny, widzimy więzi, jakie między nimi się zrodziły. Niestety, na etapie fizycznym, czegoś brakuje. Seksualność, którą powinna stanowić ważną część ich małżeńskiego życia, w ogóle tutaj nie istnieje. Nie pojawia się między nimi żaden z elementów pożądania, o którym przecież tak często wspominają. To niestety, odejmuje sztuce dość dużego uroku.
/fot. fb.com/teatrmazowiecki/ |
Małe zbrodnie małżeńskie
autor: Eric Emmanuel Schmitt
przekład: Barbara Grzegorzewska
reżyseria, opracowanie muzyczne: Marek Pasieczny
scenografia i kostiumy: Katarzyna Stochalska
światło: Damian Pawella
fotografie: Tomek Tyndyk
obsada: Emilia Komarnicka, Redbad Klijnstra
0 komentarze