Adam Hanuszkiewicz - barbarzyńca w ogrodzie tradycji
18:03Obecnie wielu reżyserów sili się na przeniesienie dzieł polskiej klasyki na teatralne deski. Z niemałym trudem chcą odnaleźć ducha współczesności w tym, co zostało napisane kiedyś. Inscenizują teksty, które pozbawione swojej pierwotnej formy przybierają na siebie odzienie niezrozumiałości współczesnego świata i samego dzieła. Nie oni pierwsi próbują tego dokonać, lecz wielu z nich zapomina, że klasyczne teksty literatury dramatycznej są najbardziej współczesną literaturą, a teatr musi ten fakt swoimi przedstawieniami udowodnić. Tak mawiał Adam Hanuszkiewicz, człowiek którego działalność artystyczną będziemy pamiętać po wsze czasy
Z telewizji do teatru
Mówiono, że Adam Hanuszkiewicz pracował na siedząco, na stojąco, na leżąco, w biegu i chyba nikt dzisiaj nie jest w stanie temu zaprzeczyć, co potwierdza jego dorobek artystyczny, bo naliczono aż 200 premier. To on był współtwórcą Teatru TV, który na tyle ukochał, że przenosił go niepostrzeżenie na teatralne deski. I tak na scenę przedostały się elementy multimedialne, które zaczęły wypełniać przedstawienia teatralne. Dziś trudno wyobrazić sobie teatr bez filmowych projekcji czy korzystania z innych technologicznych nowości, bo przecież większość spektakli – jeśli nie wszystkie – właśnie na takich działaniach opierają swoje istnienie. Szybko za sprawą Hanuszkiewicza do teatru przeszedł także sposób filmowego kadrowania scen, stosowanie zbliżeń i zaciemnień oraz sposób eksponowania detali. Jego zaś częste sięganie po Mickiewicza, Słowackiego i Norwida (reżyser mówił, że to właśnie on upowszechnił tego pisarza) sprawiło, że teatr Hanuszkiewicza dla wielu stał się odkrywaniem klasyki na nowo, a sięganie po multimedia sprawiło, że okrzyknięto go także efekciarskim. Ale reżyser został wierny swoim przekonaniom i jak sam mówił: - Byłem zawsze wierny duchowi (autora), nie literze, bo litera się zmienia.
Teatr dla mas
W tym wszystkim nie wolno zapominać, że Adam Hanuszkiewicz przede wszystkim chciał robić teatr dla mas. Główną misją jego spektakli było tworzenie widowisk bliskich rzeczywistości, które miały odwoływać się do emocji widza przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Ale żeby to osiągnąć wszystkie elementy spektaklu (aktorów, scenografię, tekst) podporządkowywał własnej, autorskiej wizji. Nie przejmował się tym, że tradycyjna krytyka odrzucała jego dzieła, bo wystarczyło, że publiczność je uwielbiała. Zwłaszcza młoda widownia. Oni go pokochali, bo potrafił obserwować współczesność i otworzyć teatr na widza. Umiał wykorzystać elementy kultury masowej w swoich inscenizacjach, choćby muzykę popularną. Za to był uwielbiany przez młodzież, w której zaś on, wielki, reżyser pokładał największą nadzieję. W nich widział przyszłą inteligencję.
W teatrze: mamy płakać, mamy się śmiać, mamy się oburzać…
Adam Hanuszkiewicz, całym sobą wierzył nie tylko w młodych ludzi przychodzących do teatru, ale w sam teatr i jego moc sprawczą, nie zaś w wyższe idea, które miałyby być przez niego przekazywane. - Wszystkie gatunki sztuki działają na zmysły, nie na intelekt. W teatrze mamy płakać, mamy się śmiać, mamy się oburzać, a nie uczyć się jak żyć. Od tego są rodzice i szkoła – powiedział w rozmowie z Krzysztofem Lubczyńskim Hanuszkiewicz. Jako reżyser był postacią wyjątkową, w której buzowała wyobraźnia dziecka. Zawsze czuł się młody i zawsze miał w sobie tę dziecięcą cząstkę, która pozwalała mu tworzyć. Tego, czego sam nauczył się przez lata swojej artystycznej działalności przekazywał aktorom. Brał za nich całkowitą odpowiedzialność i uczył rzemiosła, które było (i po dziś dzień jest) ważne na teatralnych deskach. Chodź sam nigdy nie skończył żadnej szkoły aktorskiej – egzamin eksternistyczny zdaje w 1946 roku w Łodzi i otrzymuje dyplom z wyróżnieniem – ze sceną związany był nieprzerwanie właściwie od końca 1944 roku kiedy to dołączył do zespołu teatralnego Wojska Polskiego.
Teatr Narodowy i „poniedziałkowa” koszula
W 1951 roku debiutował, jako reżyser w Teatrze Polskim w Poznaniu sztuką Niespokojna starość Leonida Rachmanowa. Od 1955 roku występował w Teatrze Polskim w Warszawie. W roku 1968 po usunięciu Kazimierza Dejmka zostaje dyrektorem Teatru Narodowego, którym zarządza do 1982 roku. Powołanie Hanuszkiewicza na dyrektora przez niektórych zostało źle przyjęte. Uznano go wtedy za kolaboranta. Mimo wszystko, jego stanowisko spotkało się z ogromną przychylnością, nie tylko ze strony władz, ale również publiczności i prasy. Za jego kadencji w zespole aktorskim znaleźli się m.in. Andrzej Łapicki, Wojciech Siemion, Piotr Fronczewski, Zofia Kucówna czy Daniel Olbrychski. Jego długie rządy w Teatrze Narodowym po latach okazały się pasmem sukcesów, czyżby działał pewien tajemniczy nawyk reżysera? Mimo, że Hanuszkiewicz nie wierzył w przesądy to jeden z nich pielęgnował szczególnie. Nigdy w poniedziałki nie zakładał czystej i świeżej koszuli. Co niedziele o godzinie 23:50 ubierał „poniedziałkową” koszulę, zapinał ją, a następnie rozpinał i wtedy była już ona noszona. Bo kiedy zdarzyło mu się zapomnieć o tym zwyczaju to: Teatr Narodowy się spalił, cudem uniknął śmierci w wypadku samochodowych, z telewizji dowiedział się, że nie jest już dyrektorem Teatru Narodowego.
Barbarzyńca w ogrodzie tradycji
Adam Hanuszkiewicz oprócz tego, że był doskonałym reżyserem, był także znakomitym aktorem. A jako wysoki i przystojny mężczyzna, ze zgrabną sylwetkę i ponętnym głosem, zazwyczaj był obsadzany po warunkach fizycznych, czyli do ról amantów i postaci romantycznych. Jeśli wspominać jego życie teatralne, było ono dość nieprzewidywalne m.in. do teatru Juliusza Osterwy w Krakowie dostał się przez kłamstwo. Jeśli zaś wspominać jego życie prywatne, było ono bardzo burzliwe: miał cztery żony, a o każdym z tych związków krążą po dziś dzień legendy. Ponoć nie znosił gadulstwa, sam mówił, że należy do grupy osób, które małą mówią, bo myślą podczas rozmowy. Mawiano także, że był osobą niezwykle narcystyczną, a próby do spektakli miałby rozpoczynać od słów: - Zaczynamy próbę, światła na mnie. Ktoś nazwał kiedyś Adama Hanuszkiewicza „barbarzyńcą w ogrodzie tradycji”, reżyser nie oburzył się jednak nigdy na takie sformułowanie, tylko niejednokrotnie w wywiadach powtarzał, że jest z niego dumny. Sam doskonale przecież wiedział jaki teatr tworzy i dla kogo. Bo nie reżyserował dla siebie, a dla publiczności, którą w teatrze ukochał najbardziej, uważał, że bez niej teatr nie istnieje: - […] teatr rodzi się o 7, umiera o 10 - mawiał.
Szukasz kulturalnych inspiracji? Zajrzyj na stronę kobieceporady.pl.
0 komentarze