Plan awaryjny. Wywiad z Julią Rosnowską

11:42

Julię Rosnowską możemy zobaczyć na deskach Teatru Kamienica w sztuce Lekko nie będzie. To właśnie w niej pokazuje swój talent do komediowych ról i niezwykłe wyczucie postaci. Jak sama mówi, jeszcze w Akademii Teatralnej nie spodziewała się, że odnajdzie się w takich kreacjach. I chociaż aktorką nie planowała zostać to jednak życie poprowadziło ją tą drogą. Teraz już wie czym jest ten świat i że czasami zawód ten potrafi dawać ogromne szczęście, choć nie jest w nim łatwo

/fot. Weronika Kosińska/

Agnieszka Kobroń: W nawiązaniu do tytułu spektaklu, o którym trochę dziś porozmawiamy, chciałabym zapytać czy kiedy wchodziłaś w ten aktorski świata pomyślałaś, że lekko w nim nie będzie?
Julia Rosnowska: Moi rodzice funkcjonują zawodowo w tym świecie, więc obserwowałam go od kulis i byłam świadoma tego, że aktorstwo bywa ciężkim kawałkiem chleba. Ale wiedzieć i doświadczyć, to dwie różne rzeczy! (śmiech)
Ja sama mimo dość gładkiego startu w zawodzie, nie uniknęłam tego „tąpnięcia”, którego ponoć doświadczają wszyscy aktorzy, raz na jakiś czas. Przysłowiowy telefon nie dzwoni, a ty właściwie nie masz pracy. U mnie ten moment zdarzył się tuż po zakończeniu serialu Julia i był tym mocniej odczuwalny, że w trakcie pracy nad serialem, nie miałam praktycznie dnia wolnego. Podczas kręcenia serialu byłam ciągle studentką Akademii Teatralnej i był to naprawdę wyjątkowo intensywny moment w moim życiu. Pamiętam jedną sytuację, która dobrze obrazuje jak uzależniające może być takie tempo pracy i jak dziwaczny jest moment kiedy się urywa. Któregoś dnia przyjechałam z Krakowa, prosto z planu, do Warszawy na zajęcia w Akademii Teatralnej, ale gdy dotarłam do szkoły okazało się, że zajęcia odwołano. Koledzy zapomnieli mi przekazać. Okazało się, że pierwszy raz od kilku miesięcy mam dzień wolny.

I co wtedy zrobiłaś?
No właśnie. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Wróciłam do domu, usiadłam na łóżku i kompletnie oszołomiona pustym okienkiem w grafiku, zaczęłam płakać. Dostałam jakiejś kompletnej histerii. Byłam już tak zmęczona, że nawet nie zdawałam sobie sprawy, że mój organizm nie daje rady. Zdecydowałam się wtedy wziąć urlop dziekański. I całe szczęście, bo bym się wykończyła. A potem, już po serialu, przyszło to wspomniane tąpnięcie zawodowe. I tęskniłam za wirem pracy i brakiem wolnej chwili.
Wracając do twojego pytania, to tak zupełnie szczerze - podejrzewam, że nie ma aktora który by czasem nie przeklinał niepewności tego zawodu i nie zadał sobie choć raz pytania, czy nie lepiej było wybrać jakiegoś bezpieczniejszego.

Często zdarza ci się myśleć o tym czy dobry zawód wybrałaś?
Zdarza mi się. Zwłaszcza, że nigdy nie miałam poczucia, które miało wielu moich kolegów zdając do szkoły - że to jest jedyna rzecz jaką chcę i mogę robić. Mam też kilka innych pasji. Tę drogę wybrałam trochę z przypadku. Powiem szczerze, że w moim odczuciu jest to zawód tak niestabilny i wykańczający emocjonalnie, że te chwile kiedy jestem w nim naprawdę szczęśliwa zdarzają się dość rzadko. Z tym drobniutkim szczególikiem, że jak już się zdarzają, to jest to rodzaj szczęścia, który nie ma sobie równych. Uzależniający i nie do opisania. Ale zanim się człowiek do tego stanu dogrzebie, to po drodze trzeba przebrnąć przez parę trudnych momentów.

Właśnie teraz zburzyłaś myślenie o tym zawodzie wszystkim osobom, które chcą zdawać do szkół teatralnych.
To naprawdę nie jest łatwy zawód (śmiech). Jak już ktoś poważnie myśli o tej ścieżce życiowej to wydaje mi się, że warto mieć jeszcze jakiś plan awaryjny. To znaczy, coś co może stać się drugim zawodem. Na wszelki wypadek. Łatwiej chyba wtedy uniknąć frustracji.

Ty sama powiedziałaś, że dopiero w szkole teatralnej bezgranicznie zakochałaś się w tym zawodzie.
Dorastając obserwowałam mamę w pracy i wydawało mi się, że wiem na czym polega ten zawód, że to rozumiem. Szkoła aktorska to bardzo szybko zweryfikowała. Nagle się okazało, że trzeba naprawdę głęboko w sobie pogrzebać. Że to nie są żadne maski, tylko ja sama i moje własne emocje. Że zdarza się męcząca walka z materią i wątpliwości. Ale jak się przez to wszystko przebrnie, pokona różne bariery i znajdzie się klucz… to nagle wszystko gra. Jest niesamowita energia między tobą partnerem i publicznością i wszystko ma sens. To jest magiczne i naprawdę można się w tym uczuciu zakochać.
No więc, jak to wszystko zobaczyłam, jak już zrozumiałam czym jest ten zawód… to go pokochałam i znienawidziłam jednocześnie (śmiech).

/fot. fot. Anna Tomczyńska/
To kiedy przyszedł ten moment, że jednak zdecydowałaś się na szkołę aktorską, bo z tego co wiem zarzekałaś się, że aktorką nie zostaniesz. W planach była weterynaria, później anglistyka.
Wcale o nim nie myślałam! Kończyłam liceum, a ciągle nie miałam na siebie pomysłu. Nie wiedziałam co właściwie chcę w życiu robić; a tu goni matura i zaraz studia… Nagle masz poczucie, że musisz natychmiast podjąć wiążącą decyzję na całe życie. Złożyłam papiery na interesujące mnie kierunki humanistyczne i uznałam, że Akademia Teatralna będzie moim planem zapasowym. To było strasznie bezczelne i naiwne - teraz to wiem (śmiech). Miałam wcześniej okazję odrobinę przekonać się na własnej skórze, z czym to się je, bo jeszcze będąc w liceum otarłam się o rolę w serialu Londyńczycy. Ale jakoś nie byłam zbytnio przekonana, czy to jest zawód dla mnie. No, ale wydawało mi się to wszystko dość proste i przyjemne, więc na plan B w sam raz! (śmiech)
Oczywiście dostałam porządnie po nosie i nie zostałam przyjęta. Tak mnie to zabolało, że w kolejnym roku zdawałam jeszcze raz i tym razem wynik był pozytywny. Jednak decyzja o podjęciu studiów aktorskich nadal nie była oczywista, bo w tym samym momencie dostałam się także na studia za granicą, na których mi bardzo zależało. Miałam do wyboru literaturę amerykańską i brytyjską na bardzo dobrym uniwersytecie w Anglii, albo AT. Pamiętam, że długo nie umiałam podjąć decyzji. Podejrzewam, że gdybym dostała się do AT za pierwszym razem pewnie bym nie poszła. Nie lubię chyba, jak coś za łatwo mi przychodzi. (śmiech)

I nie pożałowałaś wyboru?
Nie, absolutnie. Choć szkoła okazała się dla mnie dość trudnym doświadczeniem i nie całkiem się w niej mogłam odnaleźć. Teraz myślę, że była mi potrzebna taka lekcja i jestem bardzo za nią wdzięczna. Wiele dowiedziałam się o samej sobie. Poznałam wielu wspaniałych, zdolnych ludzi. Summa summarum, to było niezwykle cenne doświadczenie.

Nie mogę nie zapytać o to co powiedziałaś, czyli że szkoła teatralna była dla ciebie trudnym okresem, dlaczego?
Widziałaś może film Whiplash? Dla mnie szkoła teatralna, to było trochę coś takiego. System szkolenia artystów w Polsce funkcjonuje na zasadzie bardzo bliskiej relacji: mistrz-uczeń. I niektórzy mistrzowie uważają, że czasem trzeba ucznia trochę połamać, żeby go złożyć na nowo. Krew, pot i łzy. Wierzę, że w wielu przypadkach ta metoda może działać cuda. Na mnie to działało odwrotnie. Zamykało mnie, zamiast otwierać. Oczywiście nie każdy ma takie doświadczenie. W tego typu szkole to jest bardzo indywidualna kwestia. Zależy od roku, podejścia profesora, konstrukcji samego studenta itd. itp. Moje doświadczenie było takie, ale w tym samym czasie wielu moich kolegów rozkwitało i uwielbiało tę szkołę. Oczywiście ja również przeżyłam tam wiele wspaniałych momentów i miałam profesorów, w których byłam kompletnie zapatrzona. Po prostu nie wszystkie metody były dla mnie.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że chciałabyś spróbować także swoich sił w teatrze, bo jak wiemy na początku był serial. Kiedy przyszło takie pragnienie?
Teraz pracuję głównie w teatrze. Powiem szczerze, że nie pamiętam kiedy to powiedziałam. Musiał to być chyba jeden z pierwszych wywiadów, których udzieliłam przy okazji Julii. Chyba nie było takiego konkretnego momentu, że zapragnęłam grać w teatrze. Od rozpoczęcia nauki w AT teatr był dla mnie oczywisty, ważny i cały czas miałam z nim styczność. Akademia Teatralna przygotowuje głównie do pracy w na scenie. Debiutowałam w Teatrze Narodowym w Królowej Margot będąc jeszcze w szkole i od tamtej pory właściwie nie było momentu, żebym nie pracowała w teatrze.
Tuż po serialu poczułam natomiast, że muszę na chwilę odetchnąć od telewizji i wtedy faktycznie odczuwałam ogromną potrzebę kontaktu ze sceną, z widzem, z tą żywą materią.

Dopiero zaczynałaś swoją drogę aktorską, a już dostałaś rolę w spektaklu Teatru Narodowego, który przecież ma wysoko podniesioną poprzeczkę. Nie martwiłaś się, że nie podołasz?
Jasne, że tak. Generalnie mam taką przypadłość, że jestem w stosunku do siebie bardzo analityczna i momentami wybitnie krytyczna. Bardzo ciężko, w związku z tym, jest mi oglądać się na ekranie. Maniakalnie wyłapuję drobnostki, które wymagałyby poprawy. Każdy włos dzielę nie na czworo, a na dziesięcioro. Zarówno w pracy jak i w życiu (śmiech).

Jak to się stało, że dołączyłaś do zespołu w Teatrze Kamienica?
Teatr Kamienica jest teatrem prywatnym, więc nie ma swojego zespołu na takiej zasadzie, jak teatr państwowy. Ja pojawiłam się w tam wraz ze spektaklem Zazdrość w reżyserii Jakuba Przebindowskiego, a teraz gram tam spektakl Lekko nie będzie w reżyserii Tomasza Sapryka.
Ciekawe dla mnie jest to, że ostatnio często jestem obsadzana w rolach komediowych. Początkowo mnie to zaskoczyło. Gdy zaczynałam funkcjonować w tym zawodzie, absolutnie nie uważałam się za aktorkę komediową. Ba! W ogóle nie spodziewałam się, że ktoś może uznać, że nadaję się do komedii. A tu proszę. Teraz gram głównie takie role.

I jak odnajdujesz się w tych komediowych rolach?
Zaskakująco dobrze! Zabawne, że różne poglądy które mamy na własny temat, często kompletnie nie pokrywają się z opinią świata zewnętrznego.

W jednej recenzji sztuki Zazdrość napisano: Nie ulega wątpliwości, że […] Julia Rosnowska jest wprost fenomenalna, to chyba znak, że musisz przestać być taka krytyczna w stosunku do siebie?
Oj, chyba się nie da! Poza tym to niekoniecznie jest zła cecha. Podświadomie czuję, że funkcjonując w takim zawodzie powinno się być dość krytycznym wobec siebie. To napędza do działania i zapobiega uderzeniom przysłowiowej „sodówki”.

To teraz przechodząc do spektaklu Lekko nie będzie, czy odbierasz swoją postać jako córeczkę tatusia?
Ona jest straszną manipulatorką. Potrafi sobie tego tatusia szybciuteńko owinąć wokół paluszka. Z fragmentu tych relacji, który jest pokazany w sztuce, mam wrażenie, że moja bohaterka głównie go wykorzystuje (śmiech). Ale z jego punktu widzenia - tak! Na pewno jest córeczką tatusia!

W tej roli jesteś bardzo zwariowaną osobą, wnosisz na scenę takie szaleństwo, taką energię, nawet trudno określić, co to właściwie jest. Bardzo mi się twoja rola podobała.
Cieszę się, że mi to mówisz. Bardzo mi miło.

A czy w intencji twojej bohaterki było zwrócenie uwagi na siebie czy raczej młodzieńczy bunt?
Julie ma sprawę do załatwienia. Wchodzi na scenę i musi szybko załatwić wygodne mieszkanko dla siebie i swojego nowego chłopaka. To jest początkowo jej główna intencja. Jest zakochaną po uszy panienką i ten fantastyczny (jej zdaniem), starszy, atrakcyjny mężczyzna - to jedyne co zaprząta jej uwagę.
To co mnie w tej roli urzekło, to między innymi to, że wspaniale pokazuje, jak dzieci potrafią sobie wychować rodziców. Wydawałoby się, że to rodzice mają kontrolę, a często jest na odwrót.
Wszyscy mamy na swoich najbliższych cały wachlarz sprawdzonych metod. Jak jedna nie działa, to szybko testujemy kolejną. Gdy na tatusia nie działa komplemencik, to może łezka zda egzamin. Julie jest mistrzynią grania w tę grę.

Czyli dobrze gra ci się w tym spektaklu?
Bardzo. To szalenie dowcipny, spostrzegawczy tekst, który na scenie żyje własnym życiem. Publiczność się dobrze bawi, a my razem z nią. Kiedy czujesz tę radość widza, wspaniale się gra. Po prostu płyniesz. To jest ta różnica między filmem i teatrem. Gdy jesteś przed kamerą, zapominasz o całej ekipie i istnieje tylko partner i sprawa. Natomiast w teatrze partnerem jest nie tylko drugi aktor, ale też i widz. Z nim też istnieje swego rodzaju dialog. Ze zdwojoną siłą Czuć to w komediach. Nie ma nic gorszego niż granie komedii i martwa cisza ze strony widowni. Aż na samą myśl mnie przeszedł dreszcz!

/fot. Weronika Kosińska/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE