Niezatańczone tango, reż. Leszek Bzdyl
13:05Kiedy rozmawiałam z Leszkiem Bzdylem o sztuce Niezatańczone tango jedno zdanie szczególnie utknęło mi w pamięci. Reżyser powiedział, że inscenizacja, którą przygotował jest prologiem mającym przygotować bohaterów do zatańczenia tego właściwego tanga. Zapamiętałam to zdanie bardzo dokładnie i to ono po części wiodło mnie po tym spektaklu
/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/
Miałam przed sobą obraz dwóch kochający się osób. Matki i syna, którzy gdzieś na drodze swego życia rozstali się na dobre. Ona stała się dla niego wyłącznie rodzicielką, on nieustannie był dla niej najukochańszym i jedynym synem za którym poszłaby w ogień. Na wiele lat Syn zapomniał, że matka jest w jego życiu ważna, że w ogóle jest kimś. Prawdopodobnie żył gdzieś zajęty sobą, aż w końcu doszło do tego, że kobieta zmarła i został sam. Wtedy nadszedł ten moment, w którym Syn zapragnął poznać osobę, która go urodziła, która go wychowała, która zawsze z nim była. Trafia do jej mieszkania - my widzowie również - i powoli zaczyna pakować/wyrzucać rzeczy po tej nieistniejącej już kobiecie. Pakuje ubrania, zdjęcia, stary serwis, lecz jego ruchy są wolne i niepewne. Co jakiś czas przystaje i zawraca. Przechodzi się po jej mieszkaniu bez większego sensu, a wszystko dlatego, że próbuje sobie ją przypomnieć. Odtworzyć na nowo.
Możemy przypuszczać, że wszystko co wydarzać się będzie w mieszkaniu (a trochę rzeczy nieprawdopodobnych się wydarzy) staje się jego wyobrażeniem, że zamknięto nas w jego myślach i poprzez nie poznajemy obraz Matki. Możemy też przypuszczać, że opowieść, która snuje się po scenie jest projekcją zmarłej, że to ona poprzez swojego syna stwarza swój obraz na nowo. Może nieprawdziwy, ale taki który powinien pamiętać jej syn. Będziemy poznawać ich relacje, a także dawne życie, które kiedyś wspólnie dzielili. W pewnym momencie pojawi się pewnie też ten moment, że sami zaczniemy zastanawiać się jaka relacja nas łączy z matką, czy w ogóle jakaś łączy. Reżyser nie pozostawi nas jednak samotnie pośród pojawiających się myśli, nie pozwoli daleko odejść nam od jego spektaklu, będzie chciał abyśmy razem z bohaterami dobrnęli do jego końca, bo dopiero tam czeka nas ostateczna puenta, która wiele wyjaśni, wiele powie o naszych własnych relacjach z matką.
Scenariusz Niezatańczonego tanga wyszedł spod ręki Grażyny Barszczewskiej, odtwórczyni roli Matki, a powstał na podstawie prozy Wiesława Myśliwskiego. Stąd też nie dziwi fakt, że aktorka dokładnie wiedziała o jaką intencję walczy na scenie. Na jakiej relacji zależeć jej będzie najbardziej. Trudno to opisać, ale jej bohaterka w tym spektaklu przybrała postać ducha, którego widzimy my, ale którego nie widzi Syn. Próbowała go dotknąć, ale nie mogła. Próbowała przytulić, podejść do niego, ale on wciąż uciekał. Bał się jakiejś siły, która w tym mieszkaniu była. W roli Syna zobaczymy Dominika Łosia. Lecz z jego ust tak właściwie nie padnie żadne słowo. Będzie on wyłącznie tłem, dla obrazu matki, który będzie sobie stwarzał. To pozwoli na skupienie uwagi wyłącznie na matce, bo to ona ma i powinna stać się postacią, która odegra najważniejszą rolę w tym spektaklu. To do niej należeć powinna ostateczna puenta. I dopóki nie doszło między bohaterami do pewnego porozumienia, poznania się wzajemnie, te dwa ciała unikają się ciągle na scenie. Dopiero kiedy Syn już ostatecznie odtworzy obraz swojej Matki dochodzi do momentu poznania. I w końcu tango zostaje zatańczone.
/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/ |
Niezatańczone tango
scenariusz: Grażyna Barszczewska
reżyseria: Leszek Bzdyl
scenografia: Maciej Chojnacki
muzyka: Paweł Szamburski
muzyka: Patryk Zakrocki
reżyseria światła: Przemysław Pawlicki
asystent reżysera: Przemysław Pawlicki
obsada: Grażyna Barszczewska, Dominik Łoś
2 komentarze
Recenzja ciekawsza od spektaklu.
OdpowiedzUsuńTo chyba wypada mi podziękować :)
Usuń