Śmiech przez łzy. Wywiad z Aldoną Jankowską

15:30

Nie tak dawno wspominałam o tym jakie to niezwykłe wydarzenie miało miejsce na scenie Teatru Kwadrat. Premiera monodramu Fly with Christina, który od jakiegoś już czasu króluje na teatralnych deskach tyle, że w polskiej wersji jako Lataj z Krystyną. A teraz powtórzę, bo dokonał się przełom. I Aldona Jankowska posługując się językiem angielskim prezentuje historię pewnej księgowej. A co w tej Krystynie takiego niezwykłego to już opowie sama aktorka

/fot. Alicja Cembrowska/

Agnieszka Kobroń: Jak myślisz dlaczego ludzie chcą zmieniać otaczającą ich rzeczywistość?
Aldona Jankowska: Odpowiem ci na to pytanie na przykładzie tytułowej bohaterki mojego monodramu Lataj z Krystyną w reżyserii Andrzeja Sadowskiego. Krystyna jest księgową, kobietą niezwykle samotną o przeszłości kryminalnej, która ma problem w komunikacji z drugim człowiekiem. W związku z tym zaczyna szukać jakiegoś nowego pomysłu na siebie. Chce coś zmienić. Chce stać się kimś innym. Tak wpada na pomysł, aby zmienić świat. I jestem przekonana, że ta chęć zmiany otaczającej rzeczywistości wynika stąd, że Krystyna nie czuje się najlepiej we własnym życiu. Wie, że nie jest kochana, a to wystarcza, aby znaleźć jakąś misję zbawiania świata.

A to nie jest też tak, że przez to szukanie jakiejś misji Krystyna dochodzi do takiego życiowego absurdu? Jej pomysł jest oderwany od życia, ale mimo wszystko wydaje się jej, że wygra tę walkę ze światem.
Śmiejemy się z tego, co robi Krystyna. Z niej samej. Ale kiedy się okazuje, że może być kobietą, która zaraz zdetonuje bombę sytuacja nieco się zmienia. Wtedy zaczynamy się zastanawiać jak człowiek w ogóle może dojść do takiego punktu w swoim życiu, że dla własnych idei chce kogoś zabić. Że atakuje osoby, które nie myślą tak jak ona. To już jest absurdalne, ale przyznasz, że brzmi strasznie i zdarza się w normalnym życiu.

To prawda, to nie jest optymistyczna wizja. Ale ty sama powiedziałaś, że ten spektakl jest sztuką o zagubionym człowieku. Możesz rozwinąć tę myśl?
Myślę, że każdy człowiek, który jest niekochany czuje się zagubiony. Widzimy, jakich Krystyna miała rodziców, że ojciec wierzył w radziecką myśl techniczną, matka była dewotką. Widzimy, że jej największym marzenie było latanie, które nigdy się nie spełnia, że jej życie to pasmo niepowodzeń czy to w miłości czy w przyjaźni. I to właśnie przez nią dostrzegamy, że znamy wiele takich osób, które po prostu udają. Ja sama przez ten monodram zaczęłam się zastanawiać, jak wiele jest takich samotnych osób, które mamy na przykład za ścianą i myślimy, że wszystko o nich wiemy. Myślimy, że te osoby są przewidywalne, a tak naprawdę nie dostrzegamy, że cierpią.

I w tym wszystkim są podobnie złożonymi osobami jak Krystyna.
To wynika z tego, że wraz z Elżbietą Deptą, asystentką reżyserka, zaczęłyśmy od stworzenia rysu psychologicznego bohaterki. Przyglądałyśmy się nawet takiemu zjawisku jak syndrom sztokholmski, bo chciałyśmy stworzyć obraz osoby, który mógłby żyć w naszym świecie. Obraz, który jest prawdziwy.

Stwarzacie osobę, którą po prostu lubimy. Nie wiemy do końca kim ona jest, nie wiemy że jest terrorystką. Ale w momencie kiedy prawda wychodzi na jaw zamieramy, bo dopiero wtedy dostrzegamy jak Krystyna jest pogubioną w życiu osobę.
Cała historia Krystyny została wymyślona, Agnieszka Kasprzyk spisała ten pomysł, dodała mu sznytu i koloru, a potem wraz z Andrzejem Sadowskim szukaliśmy jeszcze innego rozwiązania, żeby uprawdopodobnić tę postać. Tak powstał monodram, który jest tragikomedią. Śmiejemy się z Krystyny, ale w pewnym momencie zaczynamy się orientować, że to wcale nie jest zabawne. Że pod tą warstwą którą widzimy jest coś jeszcze.

Ale ten spektakl zbudowany jest też z improwizacji, które w głównej mierze opierasz na widzu. Na rozmowie z nim. Łatwo jest wciągnąć publiczność w takie działania?
Bardzo trudno. Zwłaszcza kiedy gram Lataj z Krystyną po angielsku. Zaczynam się bać czy zrozumiem, co ktoś do mnie powie (śmiech). Na szczęście jest ze mną Alicja Cembrowska, moja asystentka, która w razie czego śpieszy mi z pomocą. Ale z improwizacjami jest tak, że musisz założyć roboczo, że nie idziesz na żaden bój z widzem, tylko, że rozmawiasz z życzliwą ci osobą. Że ona chce ci tak naprawdę pomóc, wejść w zabawę którą oferujesz. Dla mnie zawsze jest to niezwykle ciekawe doświadczenie, bo ludzie potrafią naprawdę różnie reagować.

Nigdy nie myślałam w ten sposób o improwizacjach.
I to jest niesamowite. Oczywiście nie można naciskać i nikogo do niczego zmuszać. Ale chyba sama zauważyłaś, ilu ludzi wchodzi w zabawę, odpowiada podczas monodramu Lataj z Krystyną. I muszę ci powiedzieć, że wielokrotnie mi się zdarza czy to w polskiej czy angielskiej wersji, że ludzie mówią tak dziwne i śmieszne rzeczy, że po prostu mnie rozkładają. Dlatego w tych improwizacjach lubię też to, że nie zawsze muszę prowadzić, szczególnie kiedy jestem sama na scenie. I to naprawdę jest bardzo pomocne, kiedy ktoś popycha cię dalej. Kiedy to widownia jest liderem.

/fot. Weronika Kosińska/
Jak to się w ogóle stało, że przerobiłaś spektakl Lataj z Krystyną na wersję angielską?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, aby wygimnastykować umysł w innym kierunku. I to jest naprawdę tak, że po próbach w języku angielskim boli mnie inna część głowy. Wyczytałam gdzieś, że jeśli ćwiczysz nowy język to tworzą się zupełnie inne połączenia neurologiczne i ja się całkowicie z tym zgadzam. A po drugie, uważam że aktor musi ciągle się rozwijać. I w tym miejscu chciałabym podziękować Kamili Jansen za przetłumaczenie tego tekstu oraz Adamowi Hadiemu, który perfekcyjnie przetłumaczył piosenki.

Ja bym powiedziała, że aktor ma obowiązek rozwoju.
I ja się z tym w pełni zgadzam. Jestem panią po pięćdziesiątce, mam już pewne nawyki myślowe i artystyczne i pewne rzeczy przychodzą mi szybciej, łatwiej. Znam swoje umiejętności, jakiś zestaw środków artystycznych, którymi bez trudu operuję. Zdarzają mi się role-wyzwania, tak jak na przykład rola w sztuce Medium Teatru Kwadrat, gdzie nagle musiałam nauczyć się gwary warszawskiej, a ja jestem poznanianką, która trzydzieści lat mieszkała w Krakowie. I w momencie, kiedy pojawił się pewien przestój w tych propozycjach, pomyślałam, że muszę sama to wyzwanie stworzyć. Zresztą, ja chyba od zawsze wiedziałam, że ten monodram zrobię po angielsku. Ponieważ pracowałam nad tym spektaklem z Norwegami, muzykę do spektaklu napisał Helge Iberg, a od Davida Chocrona otrzymałam ogromne wsparcie. Oni mi pomogli, ale powiedzieli, że muszę to kiedyś zrobić po angielsku, żeby mieli dowód na to, że ich nie oszukałam (śmiech). Zresztą mam takie marzenie, żeby zagrać ten spektakl gdzieś poza granicami Polski, może na jakimś festiwalu. Chciałabym skonfrontować to z obcokrajowcami i zobaczyć jak zareagują.

Wiem, że musiałaś trochę to tłumaczenie z wersji polskiej na angielski dostrajać pod obcokrajowców, żeby oni zrozumieli sens tego spektaklu. To były jakieś znaczące zmiany?
Chodzi raczej oto, że starałam się dokładniej wyjaśniać pewne uwarunkowania historyczne. Bo na przykład pojawiające się historie o radzieckich kosmonautach musiały zostać tak przedstawione, żeby były śmieszne i przystępne dla obcokrajowców. Natomiast, zobacz że nie trzeba żadnych zmian jeśli chodzi o ładunek uczuciowy. Obcokrajowcy śmieją się dokładnie w tych samych momentach co Polacy i to jest niesamowite.

Sama też byłam świadkiem, jak obcokrajowcy gratulowali ci monodramu. Dziękowali za to, że mogli w Polsce zobaczyć spektakl w ich języku nie posiłkując się napisami.
Oni podkreślali, że zupełnie inaczej ogląda się spektakl z napisami, a zupełnie inaczej kiedy mogą skupić się wyłącznie na scenie i nie muszą odciągać wzroku od grającego aktora. I te słowa, które od nich otrzymałam były naprawdę bardzo wzruszające i teraz wiem, że ten monodram był warty mojego trudu.

A nie było dla ciebie trudno zbudować to aktorsko? Mimo wszystko grasz w obcym dla siebie języku.
Producent tego spektaklu, Henryk Pasiut, widział prawie wszystkie spektakle w wersji polskiej i powiedział mi, że w wersji angielskiej ten spektakl jest zupełnie inny. Dlatego, że granie w obcym języku powoduje taką hiperkoncentrację. Nie umiem ci powiedzieć, co to jest za stan, ale ponieważ bardzo chcesz przekazać swoją intencję, to po prostu przechodzisz siebie, aby to zrobić. Przechodzisz granicę własnych możliwości. A musisz to tak zrobić, żeby pozostać w tym prawdziwa i wiarygodna. Czyli to aktorstwo zaczyna się tam, gdzie kończy się myślenie o mówieniu poprawnym. Gdzie przestajesz się kontrolować.

Przestałaś się w końcu zastanawiać czy mówisz poprawnie?
Przestałam. Po to pracowałam pół toku nad warstwą językową, że w momencie kiedy stanę przed widzami będę mieć poczucie, że jestem przygotowana do gry. Ale warto tutaj podkreślić, że to nie jest odrobienie lekcji z języka angielskiego, to jest spektakl w tym języku. Żywa materia.

To jeszcze tak na zakończenie muszę zapytać o Teatr Kwadrat. Dwa lata temu dołączyłaś do zespołu aktorskiego. Jak się tutaj znalazłaś?
Najpierw zostałam zaproszona przez Andrzeja Nejmana do grania występów gościnnych, a dopiero później zaproponowano mi etat. Nie ukrywam, że to było zwieńczenie moich marzeń, bo uważam, że to jest jeden z najlepszych teatrów komediowych w Polsce. I to było dla mnie ogromne wyróżnienie, które wydarzyło się dzięki mojej przyjaciółce Marcie Żmudzie-Trzebiatowskiej. Bo to ona była tą osobą, która wzięła mnie za frak i sprowadziła tutaj. To cudowne, bo ona zmieniła moje życie.

Z tego co wiem ciągle podróżujesz między Krakowem, a Warszawą.
Żyję na dwa miasta. W Krakowie mam rodzinę. Ale to, co się stało jest idealnym przykładem na to jak przyjaźnie wpływają na nasze życie. Dlatego tak mi żal mojej Krystyny, która nie ma takich przyjaciół, jakich mam ja.

/fot. Alicja Cembrowska/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE