Wrogowie. Historia pewnej miłości, reż. Nir Erez
09:56Spektakl Wrogowie. Historia pewnej miłości to przede wszystkim opowieść o ludziach zagubionych. Opowieść o ludziach, którzy swoją radość i szczęście stracili podczas II wojny światowej, podczas Holocaustu. Jak nie trudno się domyślić ten oparty na powieści Isaaca Bashevisa Singera dramat przedstawia losy Żydów, którzy trafiają do Ameryki chcąc zapomnieć o przeszłości. I to właśnie w tym miejscu pragną budować nowe życie. Wierzą, że kraj ten to utopia, w której zaznają szczęścia, sprawiedliwości, a przede wszystkim wytchnienia. Lecz jak się okaże, dla żadnego z bohaterów los nie będzie łaskawy
/fot. materiały prasowe/
Głównym bohaterem dramatu jest Herman Broder (Doron Blank), którego pewna Polka (w roli Jadwigi - Tovit Semay) uratowała przed Holocaustem. Mężczyzna - choć nie zabrzmi to dobrze - w podzięce za ten czyn postanawia się z kobietą ożenić. Nie jest jednak wiernym mężem i szybko znajduje sobie kochankę (Lauren Pitaro), z którą jak twierdzi połączyła go prawdziwa miłość. Masha, podobnie jak Herman, ocalała z Holocaustu, co zda się umacniać ich uczucie. Takie podwójne życie Brodera (taka „sielanka”) mogłoby trwać długo, gdyby nie powrót pierwszej żona mężczyzny (Roni Sabag), którą ten uznał za zmarłą. Jej powrót znacznie komplikuje życie nie tylko bohatera, ale każdej z jego partnerek. Na domiar złego Herman okazuje się być mężczyzną kompletnie pogubionym, nie potrafiącym racjonalnie myśleć, ani samodzielnie podejmować jakichkolwiek decyzji. On tak właściwie przed tymi decyzjami ucieka. I zamiast przyznać się do błędu, przeprosić, woli plątać się w kolejne intrygi i kłamstwa.
Historia czwórki bohaterów bez wątpienia jest nieszczęśliwą historią miłosną, której koniec zda się przesądzony. Wszyscy pogubieni w swoim przeszłym życiu, w wielu jego nierozwiązanych kwestiach, nie potrafią zbudować czegoś nowego. Wolą postępować w sposób wręcz destrukcyjny i niszczyć siebie. Lecz u Singera tragiczny koniec nie przychodzi łatwo. Bohaterowie niejednokrotnie staną ze sobą twarzą w twarz i będą próbować konfrontować się ze sobą, lecz działania Brodera wszystko popsują. Ale oprócz historii miłosnej, dramat ten przedstawia różne perypetie bohaterów nieustannie mierzących się z własnymi lękami i przeszłością. Bo oni wszyscy żyją wspomnieniami i tym co ich spotkało. Masha jest bliska obłędu i choć zda się kobietą silną to prawdę o sobie skrywa pod stertą kłamstwa. Pierwsza żona Hermana, na której oczach naziści zabili dwójkę dzieci nie szuka już nowego życia, nie próbuje nic stwarzać, chce tylko umrzeć i nie musieć już czuć bólu. Herman zaś przed swoją przeszłością ciągle ucieka, co nie pozwala mu dostrzec, że jego czyny wyrządzają wiele bólu i cierpienia. Konfrontacja jaka następuje między życiem po Holokauście, a życiem w czasie jego trwania, jest przerażająca. W postawach bohaterów z łatwością da się odnaleźć pustkę, której żadne z nich nie może się pozbyć. Pogubieni w przeszłości, nie mają szans na życie w teraźniejszości. Nie mogą tak naprawdę nic zrobić, bo ta część życia, którą wyrwali im naziści pustoszy ich ciało i dusze dogłębnie. I układa los w jedną nieszczęśliwą historię.
Płynąca ze sceny historia o pewnej miłości nabierała niezwykle emocjonalnych kształtów. Ciągle balansowaliśmy na granicy tragedii i groteski. Wpadaliśmy w stany, które zdawałoby się tak odległe od siebie, a jednak tutaj znajdywały swoje miejsce. Po pierwsze, ogromna w tym zasługa muzyki, która przyprawiała mnie aż o drżenie, bo potrafiła te różne emocjonalne wizje reżysera oddać na scenie. Po drugie, ogromna w tym zasługa aktorów. Bo nie sposób było napatrzeć się ich grze. Tym kreacją jakie stworzyli na scenie. I szczerze mogę powiedzieć, że w ich grze widziałam profesjonalizm oraz ogromne doświadczenie swoje zawodu, a przecież oni wszyscy stoją dopiero u jego progu. Sztuka ta widać również, że dla samych aktorów miała ogromne znaczenie. Dlatego płynące ze sceny treści były tak łatwo odczytywalne i zrozumiałe. Oni wszyscy wiedzieli co chcą swojemu widzowi przekazać i zrobili to. Z lekkością i łatwością, chociaż sztuka była dramatyczna.
Byłam pod ogromnym wrażeniem gry Lauren Pitaro. Tej dramatycznej postaci, którą na scenie stworzyła. To było coć niesamowitego. Ale wszystkim aktorom należy się ukłon. Niv Haviv choć w tym dramacie miał drugoplanową rolę, to jego wejścia na scenę znacznie zmieniały ton całej sztuki i muszę powiedzieć, że dało się zauważyć, że w aktorze drzemie niezwykły komediowy potencjał. Nadav Shema w roli rabina i byłego męża Mashy, podobnie jak Haviv mimo że był postacią drugoplanową potrafił wyeksponować swoich bohaterów. Tak, że nie potrafiło się od jego postaci oderwać wzorku. Dla mnie Shema ma w sobie jakiś niezwykły magnetyzm, który po prostu przyciąga. Tovit Semay w roli oddanej żony umiejętnie zagrała kobietę bezgranicznie oddaną swojemu mężowi. Kobietę kochającą, która potrafi wiele wycierpieć i poświęcić dla bliskiej osoby. Roni Sabag oddała pełnię temperamentu swojej bohaterki. Grała nieustannie na dwóch płaszczyznach ciągłej ironii, którą jej postać była przepełniona i ciągłego cierpienia, przed którym jej bohaterka nie mogła uciec. W końcu Doron Blank, jako główny bohater, który nie bał stawić się czoła swojej postaci. I w ślad za nią wykreował niezwykle wyraźną i emocjonalną postać. Dramatyzmu całej sztuce dodała niezwykła scenografia. Z której wręcz dosłownie biła rozpacz, choć niewiele środków wykorzystano przy jej tworzeniu. Nad sceną unoszą się okna. Co jakiś czas przestawiane przez bohaterów, aby na scenie stworzyć kolejną, nową przestrzeń. Okna te stały się symbolem nowego życia bohaterów, którego mieć nie mogli. Mogli jedynie na nie patrzeć zza szyby. Bo powiew ich nowego życia nie mógł do nich nadejść, bo oni nie potrafili nowej teraźniejszości zaakceptować. A przez dawne przeżycia nie umieli sobie poradzić z jej ciężarem. Oni na zawsze pozostali zamknięci w swoich czterech ścianach. We własnych ograniczeniach, które dla siebie stworzyli.
Płynąca ze sceny historia o pewnej miłości nabierała niezwykle emocjonalnych kształtów. Ciągle balansowaliśmy na granicy tragedii i groteski. Wpadaliśmy w stany, które zdawałoby się tak odległe od siebie, a jednak tutaj znajdywały swoje miejsce. Po pierwsze, ogromna w tym zasługa muzyki, która przyprawiała mnie aż o drżenie, bo potrafiła te różne emocjonalne wizje reżysera oddać na scenie. Po drugie, ogromna w tym zasługa aktorów. Bo nie sposób było napatrzeć się ich grze. Tym kreacją jakie stworzyli na scenie. I szczerze mogę powiedzieć, że w ich grze widziałam profesjonalizm oraz ogromne doświadczenie swoje zawodu, a przecież oni wszyscy stoją dopiero u jego progu. Sztuka ta widać również, że dla samych aktorów miała ogromne znaczenie. Dlatego płynące ze sceny treści były tak łatwo odczytywalne i zrozumiałe. Oni wszyscy wiedzieli co chcą swojemu widzowi przekazać i zrobili to. Z lekkością i łatwością, chociaż sztuka była dramatyczna.
Byłam pod ogromnym wrażeniem gry Lauren Pitaro. Tej dramatycznej postaci, którą na scenie stworzyła. To było coć niesamowitego. Ale wszystkim aktorom należy się ukłon. Niv Haviv choć w tym dramacie miał drugoplanową rolę, to jego wejścia na scenę znacznie zmieniały ton całej sztuki i muszę powiedzieć, że dało się zauważyć, że w aktorze drzemie niezwykły komediowy potencjał. Nadav Shema w roli rabina i byłego męża Mashy, podobnie jak Haviv mimo że był postacią drugoplanową potrafił wyeksponować swoich bohaterów. Tak, że nie potrafiło się od jego postaci oderwać wzorku. Dla mnie Shema ma w sobie jakiś niezwykły magnetyzm, który po prostu przyciąga. Tovit Semay w roli oddanej żony umiejętnie zagrała kobietę bezgranicznie oddaną swojemu mężowi. Kobietę kochającą, która potrafi wiele wycierpieć i poświęcić dla bliskiej osoby. Roni Sabag oddała pełnię temperamentu swojej bohaterki. Grała nieustannie na dwóch płaszczyznach ciągłej ironii, którą jej postać była przepełniona i ciągłego cierpienia, przed którym jej bohaterka nie mogła uciec. W końcu Doron Blank, jako główny bohater, który nie bał stawić się czoła swojej postaci. I w ślad za nią wykreował niezwykle wyraźną i emocjonalną postać. Dramatyzmu całej sztuce dodała niezwykła scenografia. Z której wręcz dosłownie biła rozpacz, choć niewiele środków wykorzystano przy jej tworzeniu. Nad sceną unoszą się okna. Co jakiś czas przestawiane przez bohaterów, aby na scenie stworzyć kolejną, nową przestrzeń. Okna te stały się symbolem nowego życia bohaterów, którego mieć nie mogli. Mogli jedynie na nie patrzeć zza szyby. Bo powiew ich nowego życia nie mógł do nich nadejść, bo oni nie potrafili nowej teraźniejszości zaakceptować. A przez dawne przeżycia nie umieli sobie poradzić z jej ciężarem. Oni na zawsze pozostali zamknięci w swoich czterech ścianach. We własnych ograniczeniach, które dla siebie stworzyli.
/fot. materiały prasowe/ |
Wrogowie. Historia pewnej miłości
na podstawie powieści Isaaca Bashevisa Singera
*spektakl prezentowany w ramach 9. Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych
reżyseria: Nir Erez
obsada: Doron Blance, Niv Haviv, Lauren Pitaro, Roni Sabag, Nadav Shama, Tovit Semay
0 komentarze