Co mnie wkurza… w teatrze?

15:28

Bywają takie rzeczy, które denerwują mnie w teatrze. Doprowadzają wręcz do szału. A wszystko przez naszą nieuwagę. Bo inaczej tego nazwać się nie da. Kto przed rozpoczęciem spektaklu sprawdza czy ma wyciszony telefon? Kto przed wejściem na widowni załatwia wszystkie swoje sprawunki, a nie wychodzi w trakcie i zasłania sobą połowę sceny nieudolnie przeciskając się do wyjścia? Kto jest bez winy? Kto pierwszy rzuci kamień?


Zacznijmy od kwestii najbardziej istotnej. Od telefonu. No właśnie… Już na samym początku pojawia się problem wręcz wagi państwowej. Każdy z nas go ma, każdy zanim jeszcze na dobre zacznie się spektakl zerka w jego ekran. Pisze sms-a, przegląda Facebooka, dodaje zdjęcie na Instagrama. I co potem? Jak to się dzieje, że telefon w trakcie sztuki dzwoni? Przecież (przypomnijmy i podkreślmy dwa razy) przed każdym spektaklem słyszymy znamienne słowa proszące o wyciszenie/wyłączenie telefonów komórkowych. A jednak ten telefon i tak dzwoni. Szczerze mówiąc, nie pamiętam spektaklu na którym nie odezwał się czyjś „przyjaciel” (a jak wiecie trochę do tego teatru chodzę). Najbardziej bolał mnie dzwoniący telefonu na spektaklu Wyzwolenie Anny Augustynowicz, kiedy to Jerzy Trela mówił swój monolog. A tu naglę trach i jakby tego było mało ten telefon nie zadzwonił raz, tylko po zrzuceniu rozmowy zadzwonił po raz drugi. Może by tak być trochę bardziej uważnym i nie raz a dwa albo i trzy (jak jest taka potrzeba) sprawdzić czy ten telefon jest wyciszony lub wyłączony (to dla wszystkich którzy telefonu wyciszać nie potrafią – taka złośliwość). Może warto pochylić się nad sobą i zainteresować tym co jednak na tej widowni się robi. Jesteśmy w teatrze, więc obdarzmy szacunkiem tych ludzi, którzy dla nas są na scenie.

Ogólnie na teatralnej widowni panuje kultura „nie jedzenia”. Ale podjadania już owszem i to wśród pań. Jakoś tak zdarza im się w trakcie spektaklu wymyśli sobie, że chcą zjeść jakiegoś cukierka, którego akurat zupełnym przypadkiem uchowały w torebce. I jakikolwiek by ten cukierek nie był, zwinięty w papierek czy nie to i tak trzeba go wyjąć z szeleszczącego opakowania. I zaczyna się wielka szamotanina z opakowaniem i cukierkiem leżącym na jego dnie. A czym ciszej jakaś pani chce to zrobić tym jest głośniej. Do tego dochodzą też te nieszczęsne gumy do żucia (tu już wśród panów również), to rozrywanie papierków, wyciąganie, a potem to nieszczęsne żucie, które daje się we znaki wszystkim siedzącym obok. Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale to też jest jedzenie.

Jak pójdziemy do teatru, w którym nie grają znani z seriali aktorzy to tego problemu nie ma, ale kiedy na scenie pojawi się jakaś bardziej znana twarz to się zaczyna… „To jest ten aktor, który gra w tym i tym serialu”, a „To jest ta aktorka, która w ostatnim odcinku Na Wspólnej…”, „A tego aktora to ja kojarzę, ej w czym on gra?” I tak w kółko, komentując ostatnie wydarzenia z M jak Miłość, Na Wspólnej czy innego niekończącego się serialu. Zaczyna się lekki gwar, ale przecież bez komentarza obyć się nie może. A aktorzy przecież wciąż grają, tylko już zapewne te panie/ci panowie nie wiedzą co na tej scenie się dzieje, bo zbyt pochłonięci są pogaduszkami o serialowych wydarzeniach.

Przydarzyła mi się raz taka historia, w której to pan i pani siedzący przede mną nie mogli między sobą ustalić, kto woli siedzieć na krześle numer 25 a kto na 26. Pierwsza wymiana nastąpiła tuż po zajęciu swoich miejsc, bo pani przeszkadzał ktoś siedzący z przodu, wiadomo zasłaniał. Zmiana druga przyszła tuż po rozpoczęciu spektaklu, bo ta sama pani stwierdziła że po tej stronie źle widzi scenę i aktorów. Szamotania było co niemiara, bo kiedy światła na widowni zgasły to zamiana nie zajmowała już tylko krótkiej chwili, a rozciągała się w czasie. Nie przejmując się tym, że może ta ich przesiadka komuś kto siedzi za ich plecami przeszkadza. I jakby było tego mało, ta sama pani jednak stwierdziła, że chce wrócić na poprzednie miejsce bo ktoś znowu jej zasłania (jakby nie pamiętała tego, że właśnie z tego powodu przesiadła się po raz pierwszy). Rozumiem, że miejsca na widowni są różne i z różnej perspektywy widzi się różne rzeczy, ale czy naprawdę konieczne jest w trakcie spektaklu zmieniać miejsce, czy nie łatwiej ustalić pewne rzeczy już na początku by nie zasłaniać wszystkim którzy siedzą z tyłu?

Mamy jakiś dziwny nawyk, który nabyliśmy chodząc do kina, czyli wychodzenie w trakcie seansu. Ale tylko na jakąś krótką chwilę, bo zazwyczaj za dwie/trzy minuty wracamy dumnym krokiem. Tutaj w przeniesieniu na teatralny grunt, wychodzimy w trakcie spektaklu, i na nieszczęście innych widzów i aktorów, wracamy. Zapewne są jakieś sprawy wyższe, które zmuszają nas do tego wyjścia, ale zaczyna się to robić jakąś dziwną regułą. Jakbyśmy specjalnie chcieli trochę innym poprzeszkadzać. Bo chyba każdy z nas ponad godzinę jest w stanie wytrzymać siedząc w jednym miejscu. Poza tym, chyba są rzeczy, które da się załatwić przed spektaklem? Czy się mylę?

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE