Kino moralnego niepokoju, reż. Michał Borczuch

14:41

Kino moralnego niepokoju w reżyserii Michała Borczucha obudziło nieznane dotąd obszary, które pozwoliły na ten współczesny świat popatrzeć z jakiegoś innego punktu. Perspektywa trochę się zmieniła, i jak pokazał spektakl, życie też się zmieniło. My zaś zyskaliśmy w nim jako jednostka. Szkoda tylko, że w ostatecznym rozrachunku przez to powtarzanie „ja mogę…”, „ja muszę…”, „ja zrobię..”, „ja chcę…” staliśmy się istotami samotnymi i zagubionymi


Może to wynik tego w jakim świecie przyszło mi żyć, może wynik generacji w której przyszło mi się urodzić. Niezależnie jednak od powodu na spektakl Michała Borczucha patrzę (przynajmniej tak mi się wydaje) z zupełnie innego punktu. Dla mnie ten kluczowy i najważniejszy moment sytuuje się w momencie kiedy Filip Mosz (w tej wersji Piotr Polak) w końcu zostaje sam. Kiedy jego nowa pasja pochłania go na tyle, że żona (w tej wersji Dominika Biernat) zabiera dziecko i opuszcza go na dobre. Kiedy traci wszystko. Wątek z filmu Amator Krzysztofa Kieślowskiego, który w czasach kiedy dominował nurt kina moralnego niepokoju miał zupełnie inne znaczenie, zupełnie inne odniesienie, tutaj nabiera kształtu tyleż naturalnego co prawdziwego. Ten moment, który czterdzieści lat temu miał skupiać się na młodym bohaterze, pokazywać jego zderzenie z rzeczywistością i peerelowskimi przymusami, z władzą i najczęściej być obrazem dojrzewania tej postaci i jego buntu wobec ówczesnego świata w tym spektaklu jego sedno tkwi gdzie indziej.

Moment, w którym Mosz odwraca kamerę w swoją stronę dla mnie staje się wytknięciem naszemu społeczeństwu tego, że stawiamy tylko na siebie. Zaczynamy zdania od „ja”, nie potrafimy słuchać,  a poza czubkiem własnego nosa niewiele nas interesuje. Żyjemy odcięci od innych, chociaż wciąż tego nie zauważamy. Może dlatego scenografia jest pusta, może dlatego zapełniają ją pojedyncze jednostki, które nie mają ani pomysłu na siebie ani na swoje życie. Role Eweliny Pankowskiej, Elizy Rycembel i Bartosza Bieleni tylko to potwierdzają. Nie mają problemu, żeby bez końca kręcić się w kółko i zależnie od polecenia albo spokojnie iść, albo biegać. Robią to co im narzucono, bo co im zostało? Oni nie potrafią funkcjonować w tym świecie. Może to właśnie przez to, że któregoś dnia postawili tylko i wyłącznie na to swoje „ja” (?).

Obok filmu Amator, drugim ważnym odniesieniem jest tekst Walden, czyli życie w lesie, zbiór esejów napisanych przez Henry'ego Davida Thoreau. Tylko w tym miejscu znowu zostawiam wszystko, a skupiam się na bohaterze, który postanawia odciąć się od świata i zaszyć w leśnym zaciszu. Chce żyć w zgodzie z naturą i jej rytmem. I skupiając się na tym, widzę powtarzalność tego, że my obecnie jesteśmy dokładnie tacy jak ten bohater, ale w tym gorszym wydaniu. Na razie jesteśmy zwróceni w kierunku zero waste, 100% eko, najlepiej vege i jeszcze z dala od zgiełku miasta. To jest teraz na topie, w modzie. Dla naszego bohatera (Krzysztof Zarzecki) była to jego niewymuszona cześć historii. Sam podjął decyzję. Chciał mieszkać na pustkowiu i tam pozostał. My też chcemy tak żyć tylko, że wracamy. Do miasta, do luksusów, do dawnego życia. Oczywiście bycie eko wciąż jest dla nas na tak, tylko w wydaniu społecznym. W nas jako jednostce czy coś to zmienia? Bo ja mam wrażenie, że nie. A ten spektakl, który jest niebywale gorzki idealnie pokazuje funkcjonowanie człowieka w dzisiejszym świecie. Jego poglądy, sposób na życie, myślenie. I nie trzeba było twórcom silić się na wiele opisów, bo my po prostu upodabniamy się do siebie. Jesteśmy wręcz identyczni.

I na sam koniec trójka rodzeństwa (Marek Kalita, Maja Ostaszewska, Jacek Poniedziałek), gdzie jednym się udało, zaś inni zostali skazani na porażkę. Gdzie jedni są lepsi od drugich, mimo że nikt tego głośno nie powiedział i nie powie. Niegdyś blisko z sobą zżyci teraz udają, że nic ich nie łączy. O wielu sprawach zapomnieli, o wielu sprawach pamiętać nie chcieli. I oni też tak jak cała reszta byli sami i samotni. Ale do czasu. W tych wszystkich wizjach, które Borczuch nam serwuje mam wrażenie, że w końcu przychodzi jakaś nadzieja. Światełko w tunelu, które naprawdę jest na wyciągnięcie ręki. Rodzina, bliscy. Jakby oni jako jedni mogli wyciągnąć nas z tego zabieganego życia, dążenia za czymś i za kimś. Czy to jest nasz ratunek, czy w tym mamy upatrywać jakiejś nadziei? Nie wiem, ale liczne pytania rodzą się w mojej głowie, kiedy myślę o tym spektaklu. Nie rozszyfruję też zapewne co na myśli miał reżyser, ale wszystko to co poczyniłam wyżej, jest tym co czuję po obejrzeniu tego dzieła.

/fot. fb.com/MCKNowyTeatr/
Kino moralnego niepokoju
reżyseria: Michał Borczuch
dramaturgia, scenariusz: Tomasz Śpiewak
scenografia, kostiumy: Dorota Nawrot
muzyka: Bartosz Dziadosz
reżyseria świateł: Jacqueline Sobiszewski
wideo, fotografia użyta w scenografii: Wojciech Sobolewski
charakteryzacja: Monika Kaleta
obrazy: Jan Płatek
asystenci reżysera: Jeremi Pedowicz, Aleksandra Śliwińska
obsada: Bartosz Bielenia, Dominika Biernat, Marek Kalita, Maja Ostaszewska, Ewelina Pankowska, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Eliza Rycembel, Krzysztof Zarzecki
koproducent: Künstlerhaus Mousonturm

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE