Trzeba zachować pewien rodzaj marginesu - rozmowa z Vanessą Aleksander
15:37Nie da się jej przeoczyć na teatralnej scenie. Przykuwa uwagę i z nieprawdopodobnym wdziękiem kradnie serca widzów. W spektaklu Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o wojnie trojańskiej w reżyserii Agaty Dudy-Gracz zachwyca rolą sklepikary Pazyfae. Zaś w Płatonowie Moniki Strzępki kreuje postać niezwykle dramatyczną na tyle, że szaleństwo Soni poraża. Tymi spektaklami dyplomowymi Vanessa Alelsander kończy w swoim życiu pewien etap i zaczyna kolejny. Jakie ma plany? Jak spektakle dyplomowe zmieniły jej myślenie? I jaką rolę zagra w najnowszym filmie Jana Komasy Sala samobójców. Hejter?
/fot. Bartek Warzecha/
Agnieszka Kobroń: Na 37. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi zdobyłaś dwie nagrody aktorskie, z tego co wiem to twoje pierwsze tak duże wyróżnienia.
Vanessa Aleksander: Muszę przyznać, że nie miałam żadnych oczekiwań wobec nagród indywidualnych. Było to więc dla mnie duże zaskoczenie, ale ogromnie się cieszę, że się udało. Niewątpliwie to bardzo miły rodzaj docenienia pracy, którą wykonałam wspólnie z dwoma reżyserkami: Moniką Strzępką i Agatą Dudą-Gracz. Mimo, iż jest to oczywiste, to warto wspomnieć, że nie jest to wyłącznie moja zasługa, ale głównie wynik spotkania z dwoma tak wspaniałymi kobietami.
Nie czujesz teraz presji, że te nagrody do czegoś cię obligują?
Wywieram na sobie presję odkąd tylko pamiętam – niestety, taki mam charakter. Jestem perfekcjonistką i wszystko co robię musi być zrobione na najwyższym poziomie. Czasem za dużo od siebie wymagam i potem muszę borykać się z ciężarami, które na własne barki samodzielnie nałożyłam. Zatem bardzo bym chciała, żeby ta presja wynikała tylko z powodu tej nagrody.
A co jeśli zdarzy się sytuacja, że jednak nie będzie perfekcyjnie? Bo założę się, że takie momenty czasami są, a ty czujesz że coś jest nie tak.
Oczywiście, że są. Co więcej, ich częstotliwość utrudnia mi nazywanie ich „momentami”. Dlatego jednym z naczelnych zadań, które sobie stawiam jest akceptacja swoich porażek i wyciąganie z nich wniosków. Muszę sobie przypominać, że to jest ważniejsze niż przyjmowanie tych niepowodzeń do siebie i ich roztrząsanie. Wiem, że mam do tego tendencję, toteż ostatnio jestem bardziej surowa wobec siebie i próbuję nad tym pracować.
Akademia Teatralna, nie nauczyła cię tego?
Myślę, że Akademia Teatralna jest świetnym miejscem, bo wręcza narzędzia przydatne do pracy w zawodzie aktora. Narzędzia, które można w późniejszym czasie wykorzystać. Umożliwia cenne spotkania, te z wybitnymi pedagogami i z samym sobą. Natomiast nie przygotowuje na możliwość porażki i nie oswaja z myślą o trudnej przyszłości. Niestety nie uświadamia, że po tych czterech-pięciu bardzo intensywnych latach w jej murach, zostajemy bez gwarancji jakiegokolwiek zatrudnienia. Zderzenie z tym faktem często jest paraliżujące. O pracę trzeba powalczyć, rynek jest przepełniony przez co mało kto może sobie pozwolić na płynne przejście ze szkoły na plan bądź deski profesjonalnego teatru.
Powiedziałaś, że Akademia Teatralna nie uświadamia pewnych rzeczy, a jak to wygląda w twoim przypadku?
U mnie szczęśliwie wszystko idzie dość intensywnym krokiem - dostałam szansę i gram już od pierwszego roku studiów. Pewnie dlatego jestem oswojona z taką myślą. Głęboko wierzę, że brak pokory jest natychmiastową śmiercią dla artysty. Należy pamiętać, że niezależnie od rozmiaru sukcesu, to co się dzieje teraz może być tylko czasowe i mieć swą datę ważności. To brzmi jakbym była gargantuiczną pesymistką, wprost przeciwnie – po prostu staram się zachować maksimum rozsądku.
Dalszą część wywiadu przeczytacie tutaj.
0 komentarze