Bliskość rozumiana inaczej - rozmowa z Natalią Fijewską-Zdanowską
15:42Spektakl Blisko, inspirowany powieścią Johna Maxwella Coetzee Hańba, to dzieło które dostarcza wielu emocji. Ciężko pozbierać się po tym co zobaczymy na scenie. Ciężko przejść obojętnie obok doświadczenia, które siedząc na widowni przeżywamy. Bo to, co robi Natalia Fijewska-Zdanowska, ma niebywałą siłę i charakter. - Chciałam zadać pytanie o dysproporcje społeczne i zastanowić się nad pewnym rodzajem poszukiwania sprawiedliwości. Dlatego moja historia toczy się dwutorowo - mówi reżyserka
/fot. Rafał Latoszek/
Agnieszka Kobroń: W Teatrze Młyn niedawno odbyła się premiera twojego najnowszego spektaklu Blisko. Co kryje się pod tym tytułem?
Natalia Fijewska-Zdanowska: Zacznijmy od tego, że spektakl Blisko inspirowany jest powieścią Johna Maxwella Coetzee Hańba, a ponieważ zdecydowałam się nie korzystać z oryginalnego tekstu, a jedynie z pewnych wątków, to zmieniłam także tytuł. Wybrałam taki, który moim zdaniem odnosi się do głównej myśli spektaklu na kilku płaszczyznach.
Co masz na myśli?
Po pierwsze główny bohater, przedsiębiorca, prowadzący własny niewielki biznes, ulega fascynacji erotycznej młodą piękną kobietą. To człowiek pozornie spełniony i cieszący się dobrą społeczną pozycją, ale pod spodem bardzo samotny. Pragnie bliskości - kogoś, kto byłby dla niego ważny i dla kogo on mógłby być ważny. To pragnienie bliskości przewija się przez cały spektakl, dotyczy nie tylko głównego bohatera, ale także innych osób. Drugi wątek odnosi się do przekraczania granic. Bycie „blisko” z drugą osobą może być wspaniałym doświadczeniem, ale może być też doświadczeniem traumatycznym, jeśli nie zostaną uszanowane granice którejś ze stron. W ogóle myślę, że my jako społeczeństwo nauczyliśmy się stawiać granice innym, być asertywni wobec świata, ale w efekcie trochę się zabarykadowaliśmy. A wszystko dlatego, że sami sobie nie nauczyliśmy się jeszcze tych granic stawiać. Wydaje mi się, że spełniając własne potrzeby zawsze trzeba się zastanowić, w którym miejscu powiedzieć stop, w którym miejscu zatrzymać się w realizowaniu siebie. Żeby przypadkiem nie skrzywdzić kogoś innego, kto być może nie potrafi tak dobrze o siebie walczyć.
/Natalia Fijewska-Zdanowska, fot. Rafał Latoszek/ |
Skoro powieść Coetzee'ego była dla ciebie jedynie inspiracją, to na czym starałaś się przede wszystkim skupić?
Mówiąc najprościej na współczesności. Chciałam zadać pytanie o dysproporcje społeczne i zastanowić się nad pewnym rodzajem poszukiwania sprawiedliwości. Dlatego moja historia toczy się dwutorowo, między polskim przedsiębiorcą a nastoletnią jeszcze Ukrainką, która u niego pracuje oraz między jego córką Kasią i jej podopiecznymi w ośrodku dla trudnej młodzieży.
Czytałam jedną z twoich wypowiedzi, w której zaznaczyłaś, że ta powieść długo w tobie dojrzewała.
Czytając pierwszy raz tę książkę, miałam dziwne wrażenie, że znam bohaterów. Ich historia poruszyła mnie tak, jakby byli żywymi ludźmi z krwi i kości. Chciałam ich przenieść do naszej rzeczywistości. To, czego doświadczyli na tyle mnie dotknęło, że chciałam się tą historią podzielić, opowiedzieć o niej poprzez scenę. Zresztą mnie w teatrze interesuje przede wszystkim właśnie pokazywanie prawdziwych ludzi.
To teraz chyba nie pozostaje mi nic innego jak zapytać o aktorów, którzy wcielili się w bohaterów twojej sztuki.
Z Januszem Łagodzińskim znaliśmy się już wcześniej, ale jeszcze nigdy nie pracowaliśmy razem przy spektaklu. Trochę się tej współpracy obawiałam, bo Janusz oprócz tego, że jest świetnym i doświadczonym aktorem, jest również reżyserem i wiedziałam, że ta konfrontacja może trochę ode mnie wymagać (śmiech). Ale bardzo się cieszę, że to właśnie on stał się głównym bohaterem mojego spektaklu. A wiele rzeczy musieliśmy po prostu zrobić wspólnie. Zwłaszcza przy budowaniu jego postaci, gdzie trzeba było wniknąć w męską psychikę, ponazywać wiele emocji i mechanizmów, które dla mnie jako kobiety wcale nie były takie oczywiste. Myślę, że właśnie teatralne doświadczenie Janusza było tu bardzo pomocne. Bardzo trudne było dla mnie z kolei znalezienie głównej bohaterki.
To teraz chyba nie pozostaje mi nic innego jak zapytać o aktorów, którzy wcielili się w bohaterów twojej sztuki.
Z Januszem Łagodzińskim znaliśmy się już wcześniej, ale jeszcze nigdy nie pracowaliśmy razem przy spektaklu. Trochę się tej współpracy obawiałam, bo Janusz oprócz tego, że jest świetnym i doświadczonym aktorem, jest również reżyserem i wiedziałam, że ta konfrontacja może trochę ode mnie wymagać (śmiech). Ale bardzo się cieszę, że to właśnie on stał się głównym bohaterem mojego spektaklu. A wiele rzeczy musieliśmy po prostu zrobić wspólnie. Zwłaszcza przy budowaniu jego postaci, gdzie trzeba było wniknąć w męską psychikę, ponazywać wiele emocji i mechanizmów, które dla mnie jako kobiety wcale nie były takie oczywiste. Myślę, że właśnie teatralne doświadczenie Janusza było tu bardzo pomocne. Bardzo trudne było dla mnie z kolei znalezienie głównej bohaterki.
Dalszą część wywiadu możecie przeczytać tutaj.
0 komentarze