Samotny zachód, reż. Eugeniusz Korin
10:56Samotny zachód w reżyserii Eugeniusza Korina, to spektakl który wypromował niesamowity aktorski duet Eryk Lubos – Michał Czernecki. I bez wątpienia to jego siła i moc. Bez tej dwójki spektakl nużyłby już po godzinie. A może i po kilkunastu minutach. To oni sprawili, że chciało się wręcz więcej. To oni sprawili, że Samotny zachód zyskał znaczeń i wartości. I dla tego duetu przyjść do Teatru 6. Piętro należy
/fot. mat.prasowe Teatr 6. piętro/
Do tej miejscowości chyba nikt nie chciałby trafić. Smutek i przygnębienie to wszechobecne emocje. A negatywne nastawienie do świata i ludzi to tzw. chleb powszedni. Zwłaszcza wśród naszych bohaterów. Ojciec Welsh (Grzegorz Daukszewicz) przechodzi kryzys wiary. Przestał już wierzyć, że dobro istnieje, a ludzie mogę się zmienić. Podupadł na duchu. Załamał się. I znany jest już tylko z prowadzenia piłkarskiej drużyny dziewczyn i ciągłego płaczu. Coleman (Eryk Lubos) i Valene (Michał Czernecki), to dwaj bracia którzy wręcz się nienawidzą. Mimo tego, że mieszkają razem nie sposób dojść im do jakiegokolwiek porozumienia, dlatego chlubią się w robieniu sobie na złość. A pomysły mają naprawdę… prymitywne. A to Coleman zabiera paczkę chrupek bratu i ją niszczy, a to Valene robiąc zakupy nie pozwala bratu nawet dotknąć tego co właśnie kupił. Pomijam już fakt, że o alkohol kłócą się cały czas. Jest jeszcze Lala (Eliza Rycembel), dziewczyna z wielkimi marzeniami i planami. I z wielkim bagażem miejsca w którym się urodziła. Każdy z nich się z czymś mierzy. Każdy ukrywa mniejsze lub większe problemy. I to właśnie przez Colemana i Valene’a poznamy tę nieszczęsną irlandzką mieścinę i jej mieszkańców.
A duet Lubos-Czernecki zagrany jest po mistrzowsku. I genialnie dobrany. Aktorzy rozumieją się na scenie. I doskonale rozumieją swoje postacie. To pozwala im przez cały spektakl budować napięcie wśród swoich postaci (i widzów), aby pod sam koniec dać mu ujście. Podążamy za nimi, bo z jednej strony chcemy się dowiedzieć czy w końcu się pozabijają czy pogodzą. I tak, przez cały czas. Bo kiedy wydaje się, że już jest dobrze to coś znowu wybucha. Znowu jest wielki kataklizm. Ksiądz Welsh już całkiem stracił nadzieje. Już nie wierzy w człowieka. A przed sobą widzi tylko otchłań piekielną. Lala z zadziornej dziewczyny zamienia się w człowieka pozbawionego życia. I mimo, że będziemy mieć wiele okazji żeby się pośmiać to ten spektakl wcale wesoły nie jest. Wręcz przepełnia nas goryczą, kiedy kurtyna opadnie na dobre. Bo jak się okazuje człowiek do końca może pozostać obojętny na wszystko, może nie dążyć do dobrego zakończenia, a chce po prostu wieść takie życie jak wiedzie je obecnie. Dlatego kiedy Ksiądz Welsh uklęknie i będzie rozpaczał nad człowieczym losem i będzie mieć w tym pełną rację, tylko nie zdążył zauważyć, że niezależnie od miejsca na ziemi takie historie są po prostu codziennością. I czasami po prostu warto odpuścić. Powinniśmy się nie poddawać (tak jak Ksiądz Welsh) i uwierzyć że dobrze być może zawsze. Albo przynajmniej postarać się w to uwierzyć. Bo jak widać nawet nasi bracia-wrogowie na chwilę się dogadają, bo tak będzie trzeba. Finał może być różny, z tego co można się domyślić na pewno nieszczęśliwy. Ale to przynajmniej pokaże, że są takie momenty w życiu kiedy po prostu trzeba tę rękę na zgodę wyciągnąć. Dlatego widząc ten jakże symboliczny gest wiele refleksji przejdzie przez głowę. A gonitwa myśli rozpęta się na dobre. I to wszystko dzięki kreacji jaką stworzył duet Lubos-Czernecki.
/fot. mat.prasowe Teatr 6. piętro/ |
Samotny zachód
autor tekstu: Martin McDonagh
przekład: Klaudyna Rozhin
reżyseria: Eugeniusz Korin
scenografia: Marcin Pietuch
opracowanie muzyczne: Eugeniusz Korin
kostiumy: Aleksandra Harasimowicz
efekty specjalne: Bogdan Krawczyk
obsada: Grzegorz Daukszewicz, Eryk Lubos, Michał Czernecki, Eliza Rycembel
0 komentarze